piątek, 27 maja 2016

Za mało Hrabala w Brnie

    Brno jest miastem, które nasączyło świat genialną prozą Hrabala, ale niestety nie czuć tego w teraźniejszości. Pierwsze wrażenia są bazarowe, przejścia podziemne w okolicy dworca kolejowego to świat drobnego handlu, to samo jest w drodze na dworzec autobusowy i na samym dworcu, miałem wrażenie, że jesteśmy w szalonych latach 90-tych, gdzie bazary były zdecentralizowanym centrum mody, porażającym dostępnością wszelkiego kolorowego badziewia; to bardziej świat według Stasiuka. Nie wspomnę już o tym, że to dla mnie wciąż nieco dziwne, by w kiosku przydworcowym można było kupić obok gazet i papierosów także piwo, wino czy wódkę. No ale to moje wrażenie, mieszkańca policyjnego kraju. Jak to bywa u nich - mało religii, ale jak już stoi krzyż to jakiś taki odpustowy, a jak Matka Boska to Rowerowa, a jak Mozart to nagusieńki

     Chwalą się tym, że miasto zostało zdobyte jedynie przez Napoleona, ale jednocześnie wystawiają pomnik radzieckiemu marszałkowi Malinowskiemu, który zdobył Brno w 1945 roku. Można jednak zobaczyć takie multihistoryczne pomniki, które upamiętniają jak leci wszystkie tragiczne okresy. 

    Posiadali też, jak nasz Kraków, swojego smoka, który zabijał, gwałcił i rabował, aż w końcu jakiś dzielny bohater go zaszlachtował czy też otruł. Dzisiaj jego truchło wisi w bramie starego ratusza.

    Mają hopla na punkcie fontann, może jakiś ichni Lubawski to rozkręcił, ale jest ich naprawdę sporo, w różnych formach, gdzie się nie ruszysz, nie przemieścisz w jakimkolwiek kierunku, to je napotkasz, a mi osobiście najbardziej podobała się ta:

    W czasie tego błądzenia kierujemy się w stronę, skąd dobiegają dźwięki żywej muzyki – okazuje się, że jest to pierwszomajowy piknik tamtejszych komunistów. Gra kapela biesiadna, spacerują zasmuceni mężczyźni z czerwonymi opaskami na rękach, są kiełbaski, piwo, baloniki, stoiska z nie-wiadomo-czym, czeski piknik na zielonym skwerku. Gdy kończy nam się piwo „Černá Hora” i kończy grać piknikowy, socjalistyczny zespół weselny, odchodzimy z tego skwerku wracając do miasta, by w chwile potem być świadkami nagiego protestu rowerzystów. O co im chodziło – nie dowiedzieliśmy się, bo odjechali w nieznaną stronę.


    Panowie żule w świetnej kompozycji, być może była to prawdziwa diorama z kobietą, która ich odkurza z brudu miasta

    Ulica Schodowa prowadziła w stronę słynnej Villi  Tugendhat, która podobno zachwyca swoją koncepcją, ale stojąc obok niej na ulicy nie doznaliśmy żadnego oświecenia, niestety.

    Jak podła lub słabo płatna musi to być praca, skoro muszą zachęcać do niej plakatami?

    Zegar astronomiczny na placu Wolności

    Muzea w Brnie to świetny pomysł – stałe ekspozycje są darmowe, no i są tam darmowe ubikacje, czyli proza i poezja życia w jednym. Nie wiem czemu akurat ten obraz mnie ujął szczególnie, ale Jozef Čapek i jego „Piják” bardzo mi się spodobał. 


    Poezja uliczna – nie wiem o czym jest ten wiersz, ale mam wrażenie, że jest sprośny.


       Jednym z miejsc, które na pewno zapamiętam, jest świetna knajpa z wegeżarciem, o charakterystycznej nazwie „Vegalite”. Tuż obok miała się znajdować też inna knajpa „Obscure bar”, reklamowana jako idealna dla „pseudointelektualnych dyskusji i utopistycznych myśli”, ale jej nie znaleźliśmy. Za to znalazłem dla siebie jak zwykle sporo kamiennych, naściennych historyjek:


To niesamowite spojrzenie, pod którego mocą, aż chce się klęknąć...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz