środa, 10 lipca 2019

Kieliszek we Lwowie



    Pewnie, że marzę o tym, by pojechać do Bukaresztu, ale łatwiej mi było wsiąść do autobusu, który bezpośrednio zawiózł nas do Lwowa, więc tak zrobiliśmy, po prostu. Wyjazd mentalnie nie był zbyt prosty, gdyż w dniu wyjazdu wróciliśmy dopiero z festiwalu w Bolęcinie, gdzie do sklepu z wódką było niebezpiecznie blisko, nie tak jak z Żelebska do Dyli (gdzie i tak nie ma wódki), więc trochę wypłukało nam to elektrolit. Cóż, a podobno w czasie wypraw krzyżowych w ogóle nie było sklepów po drodze do Jerozolimy.
Wszędzie lwy, wszelakich kształtów...
No i wszystko wiadomo, pacyfo-masoni rządzą miastem
    Niby coś tam czytałem przed tym wschodnim wyjazdem, jakieś mądre poradniki co i jak na Ukrainie, ale chyba w końcu ze stresu kupiłem hrywny o godzinie 3 w nocy w kantorze na przejściu granicznym, zamiast już na miejscu, bo myślałem, że jak wysiądę we Lwowie o 6 rano, to „za co ja kupię sobie kawę na otwarcie oczu”. Ale oczy miałem już otwarte i po wyjściu z autokaru ukazał mi się świat, w którym już niesamowicie wartko toczy się życie przed dworcem, bary, kantory, budki wszelakie, ludzie w mundurach, i totalny rozpierdol ze względu na remont ulicy prowadzącej do dworca. Autokary, małe autobusiki zwane marszrutkami zapełnione ludzkimi sardynkami, obok dworzec kolejowy, taksówki, zgiełk, ruch trudny do porównania do jakichś polskich odpowiedników, może przypominało to trochę wczesne lata 90-te u nas, tylko spotęgowane wielokrotnie.


Przeurocze prawosławne stacje trafo
    Spokojnie oglądając ten poranny miejski klimat z cyrylicą, zmierzamy w stronę centrum i natykamy się na świat zwierząt w nietypowym wydaniu: najpierw specyficzny plac zabaw, a potem stacjonarny cyrk, w którym sam nie wiem, te zwierzęta mieszkają na co dzień czy jak? Ale doczytałem, że normalnie działa.




    Pierwsze wrażenia po opuszczeniu okolicy dworca jednak dotyczą tego, co dzieje się na ulicach, bowiem musimy porzucić nasze „zachodnie” przyzwyczajenia i dostosować się do innych realiów. Pierwszym tematem są samochody przemieszczające się po ulicach, mocno odstające wymogami ekologicznymi od tego co po naszej stronie granicy, wydaje się, że wciąż królują Łady, czy stare ciężarówki, pamiętające pewnie Chruszczowa, ale tak czy inaczej Kraków przy Lwowie jawi się jak oaza czystego powietrza. Dla nas jako pieszych jednak co innego jest ważne – malowane pasy na przejściach dla pieszych to niesamowita rzadkość, co utrudnia nieco ich wyszukanie, a gdy już zabieramy się do przechodzenia przez ulicę okazuje się, jak bardzo przyzwyczaiłem się do tego, iż samochody używają świateł przez cały rok, to naprawdę pomaga je zobaczyć, szczególnie w sytuacji, gdy walczysz o prawo do przejścia z kierowcami, którzy tego prawa nie uznają. Jest nieco dziko i z adrenaliną. Potem porzuciliśmy plan, by przejechać się tramwajem, bo turystyczna część miasta nie jest jednak tak duża, a tym razem nie miałem nawet odrobiny ochoty by zanurzyć się w ichnie blokowiska, które obserwowałem wcześniej z okna autokaru.
Tak właśnie zapamiętam instalację oświetlenia i trakcji tramwajowej - może przetrwa do jutra.

Ci, którzy oglądali rosyjski film sf "Straż Nocna" wiedzą o co chodzi

Broń soniczna do rozpędzania demonstracji
    Centrum miasta okazuje się jednak dość przyjazne turystom, nie ma większego problemu by znaleźć sklep spożywczy czynny wieczorem do 23 czy też by o 8 rano zjeść dobre, ciepłe śniadanie z kawą, a przede wszystkim, by znaleźć ławkę, na której można usiąść (tak, dzisiejsze „rewitalizacje” usuwają skutecznie ten wynalazek z miast). To ważny plus, choć muszę z drugiej strony przyznać, że w tych sklepach nie zachwycił wybór alkoholi – można rzec, że były marki, które spokojnie można kupić i u nas w dobrych sklepach z monopolem, a z kolei piw nie spróbowałem zbyt wiele, bo nie uwiodły mnie ogólnie jakoś, są w większości warzone w typowy sposób dla wielkich korporacji. Podobnie w knajpach trochę się zawiodłem, gdyż w większości mocne alkohole to była europejska klasyka, łiskacze, dżiny, rumy i takie tam, aż mnie to zasmuciło. Udało się jednak znaleźć miejsce prawie idealne: pub „Kocur”, w którym było świetne piwo Burgomistr, jak i przepyszne nalewki w kilku smakach, ustawione na barze w zupełnie przypadkowych, także plastikowych butelkach. Na podobne znalezisko trafiliśmy też w pubie „Stary Lew”. Była jeszcze jedna sytuacja, która ujęła mnie za serce – w tych potwornych, gęstych upałach wybraliśmy się na Kopiec Unii Lubelskiej, by w fastfoodowych budach u jego stóp dostrzec, że nie mają piwa – ani w cennikach, ani w etykietach przy nalewakach. To był jednak zwykły kamuflaż, gdyż piwo lane było z nalewaka mającego serwować kwas chlebowy – o, zbawcy!
Generalnie z knajpami i miejscami, do których odsyła większość przewodników, jest taki problem, że… są pełne turystów. A my raczej nie oglądamy i nie jemy tego, co sugerują inni, gdyż nie chciałbym się czuć turystą, bo… sam ich nie lubię. W większości knajp w ogóle w okolicy rynku są kelnerzy, co dla mnie, chcącego wypić na przykład 50-tkę z piwem jest absurdalne. Nie widzieliśmy więc ani słynnej banderowskiej „Kryjówki”, ani knajpy z karłami. Jedyne takie miejsca, w których się gościliśmy, to wege bary, być może jedyne w całym Lwowie. „Om Nom Nom” ma świetne śniadania, przyznaję, ale byliśmy zdziwieni, że obiadowe porcje są mniejsze od tychże właśnie śniadań. Natomiast „Green” nie zakręcił mnie w ogóle, był taki bardzo nowoczesno-europejski, równie znajomo pewnie niektórzy się czują w McDonaldsach na całym świecie.
Niby "Stary Lew" a tu młody reptilianin

W "Kocurze"...

... i przed "Kocurem"
    Pewien zawód odczuliśmy też w związku z muzeami. Nie udało się wejść na czasową wystawę o masonach, muzeum książki wyglądało na zamknięte od lat, a w innych, w których byliśmy, streszczenia czy opisy w języku innym niż ukraiński były szczątkowe, lub w ogóle ich nie było. Z kolei „Więzienie przy Łąckiego” w opisach sugerowało, że jest tam dużo materiałów propagandowych z czasów ZSRR, a była to chyba jedna czy dwie cele. Przeważała propaganda po-majdanowska, choć część dotycząca samego więzienia była nawet ciekawa, mimo, że nie zrozumiałem wątku wyszywanek modlitewnych. Ale za to dowiedziałem się z tablicy przed wejściem, że było to więzienie, w którym za czasów trzech reżimów niszczono naród ukraiński, a jednym z nich była oczywiście II RP. No, to pisałem ja, dziecko reżimu, pogromca narodów. Niestety, z kolei w muzeum na rynku okazało się, że w stosie koszulek, skądinąd fajnych graficznie, nie znalazłem Nestora Machno, a zapytany sprzedawca polecił mi w zastępstwie Banderę lub Szewczenko, leżących w sąsiedztwie (tak, tak…) Che Guevary.
Instrukcja aresztowania, wciąż aktualna


Operacyjny wykaz kryminalnej patologii, niestety niezbyt aktualny


    Ale za to bazary, to prawdziwe bazary! Krakiwskij Rinok to miejsce, które mogę porównać do ś.p. Stadionu X-lecia, ogromny kompleks chyba ze wszystkim, co da się wyobrazić w takim miejscu. Jest potęga, która wcale się nie kończy na bazarowych granicach, bo setki stolików i stoisk wylewa się na sąsiednie uliczki niczym wielka, kolorowa ośmiornica.
Nie wiem co to. 

Olśniewający Pałac Sportu



    W centrum bardzo rzadko, dosłownie kilka razy zaledwie, widzieliśmy zwykłe, czworonogie psy. Nie wiem o co chodzi, czy to efekt „szowinizmu gatunkowego”, kultury, czy jakichś podatków, ale było ich naprawdę mało. Z drugiej strony – patroli policyjnych też było mało, choć spotkaliśmy patrol rowerowy, co akurat w tym zakorkowanym mieście ma niewątpliwie sens, a zwracałem na to uwagę, bo paragrafy również tam nie pozwalają na spożywanie alkoholu w miejscu publicznym. A potem, na pożegnanie, pozostało tylko dość uciążliwe spotkanie z funkcjonariuszami na granicy, obydwu narodowości i kilku specjalności. Kontrolę paszportową po polskiej stronie prowadziła najpierw straż graniczna, potem służba celna, całość trwała ponad 3 godziny, choć jak „mówią ludzie” bywa i 2 razy dłużej, stąd nie dziwne, że warto lecieć samolotem by tego nie przeżywać.
Jeden z kilku tajemniczych, pogańskich wizerunków







Tajemniczy mural na budynkach, niestety przez gęste krzaki trudno było go ująć w całości