niedziela, 15 maja 2016

Ołomuniec bałamuci

    Ołomuniec zbałamucił mnie zupełnie, odkrył jakąś nową jakość, niespodziewaną synergię pełną pozytywnych zaskoczeń. Oczywiście zawsze spodziewam się czegoś miłego gdy myślę o Czechach, gdy się tam znajduję, gdy wczuwam się i odkrywam ten klimat, no i zapamiętałem pewnie akurat te detale, które tak mile mnie łaskotały, ale po Ostrawie poczułem się w tym mieście jednak zupełnie inaczej. Może tak jak sobie wyobrażałem stan duszy i ciała w mistycznym zespoleniu z miejscem, gdy opisuje to w niesamowicie smakowity sposób Hrabal, zachwycając się detalami i całościowym misternym aktem picia „dziesiąteczki” w którymś kolejnym, ale jak zwykle swojskim barze. Choć akurat my w czasie tej wyprawy pijaliśmy w tych barach tylko „jedenastki” i „dwunastki”, jak to Polacy, przyzwyczajeni do mocy i bardziej wyrazistego smaku.


Dworzec wita stylowym sgraffito i ja już wiem, że w tym mieście dusza tańczy
 

    Dla kolejnej odmiany nie ma tak wiele tego socsakralizmu, którego doświadczyliśmy w Ostrawie. To wyśmienite określenie zapodał mi mój kolega po moich zachwytach detalami czeskiej socrealistycznej architektury; idealnie oddaje ten klimat, gdy budynki urzędnicze są czasem wykwintniej ozdobione niż budynki sakralne. Gdy jednak próbowałem dotrzeć do źródeł tego terminu trafiłem tylko na wywiad z Pendereckim, który tym terminem szydził z nowych nurtów muzyki wykorzystujących elementy sakralne. Jest jednak kosmiczne, odlotowe miejsce w centralnym punkcie rynku, które idealnie oddaje błyskotliwość tego terminu socsakralizm – to zegar astronomiczny z XV wieku, który obecną formę „zawdzięcza” tradycyjnemu gwałtowi komunizmu na kulturze, którego dokonano w 1953 roku. Jest tam wszystko – mapa nieba, zwykły zegar, przesuwające się figurki, znaki zodiaku, medaliony umieszczone po bocznych stronach niszy, które przedstawiają prace charakterystyczne dla poszczególnych miesięcy roku, a nawet całoroczny kalendarz imienin! Mnogość detali jest ogromna, na ich podziwianiu można tam spędzić sporo czasu.




    Olomouc ogólnie zachwyca architektonicznie starym miastem, przewodniki zachłystują się tą starówką, czemu się w sumie nie dziwię. Żal trochę, bo nie udało nam się zawędrować wszędzie, gdzie instynkt podpowiadał, a z tego co widzieliśmy, to na pewno było by warto. Spacer po mieście poddaliśmy pod dyktando przypadkowi i bardzo dobrze się stało – znajdujemy choćby całkiem przypadkiem maleńką budkę z meksykańskimi, pysznymi fastfoodami –ulokowana w jakimś nic nie znaczącym zaułku, była tak mikroskopijna, zaledwie z okienkiem do porozumiewania się z obsługą, że na pewno nie znalazłaby się w żadnym przewodniku. I to jest najwspanialsza zaleta chaotycznego przemierzania miast, że trafić można na coś, czego nie ujmie żaden przewodnik.


Pozostałość po streetart festival 2015 – mr dheo „King Edward VII”

Czeska uliczna odmiana „Faktu” – przy ich klimacie egzystencjalnym to musi być kompletny odlot.
Ołomuńska muralna prognoza pogody – po czwartku nie ma jutra, haha 

    Kolejnym owocem turystycznego chaosu był koncert, na który trafiliśmy, jako zbieg wielu okoliczności. Po wizycie w losowej winotece przed udaniem się w stronę bajkowo kolorowej cerkwi, zajrzeliśmy do fastfoodu, gdzie kupujemy trójkąty margerity po 10 koron zaledwie. W oczekiwaniu podśmiewujemy się z niechudego zbuntowanego młodzieńca, który kupuje to samo co my, ale jak to czeski punk, ma wielką „Anarchię” na plecach bluzy, która aż kłuje w oczy, po czym chłopak odwraca się do nas i pyta: „Wy je panki?” „Ano, my je panki z Polski”. Dowiadujemy się, że tuż tuż, nieopodal, w knajpie „15 minut Club” jest koncert punkowy – co było robić, w podskokach pobiegliśmy, najpierw podziwiając oczojebną cerkiew.

    Na koncercie grały 4 kapele: Do řady!, SPS, Normals?! i Blood Mary, sama knajpa urocza, las półmetrowych irokezów, metalowcy, dziewuchy, które trafiły na koncert myśląc, że to dyskoteka, istny misz-masz. Piwo leje się na hektolitry, wszyscy palą w trakcie koncertu, dawno w tak zadymionej knajpie nie byłem, muzyka jak to czeski punk – nie strawiłem jej, ale obok jest też winoteka, więc bierzemy białe wino w litrowej plastikowej butelce, rześkie i świeże. Niesamowite było wszystko po kolei.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz