środa, 31 marca 2010

KONCERTOWY MARZEC

Koncertowy marzec w Kielcach był nawet sympatyczny, działo się to i owo, każdy mógł znaleźć coś dla siebie, spędzić zimowe czy wiosenne wieczory sącząc alkohole przeróżne przy dźwiękach muzyki na żywo, albo i sączyć samą muzykę na trzeźwo. Zaczęło się średnio, gdy 6 marca wiedziony kłamliwym przeczuciem zajrzałem na koncert kapeli RAJD MASZYN do „Mehehe”. 
Nazwa sugeruje odrobinę industrial, prędkość, zgrzyt, hałas, a to było zaledwie średnie jakieś niby indie-rockowe pogrywanie. No nie przekonało mnie, ani nie zapadło w pamięć. Bardziej liczyłem na inny koncert w tej knajpie, a mianowicie PSYCHOCUKIER, ale się niestety nie odbył. Za to w „Tunelu” były dwa koncerty, na które można lub [jak w drugim przypadku] warto było przyjść. 20 marca zagrali: EFEDRYNA [Szydłowiec], NA ZEWNĄTRZ [Lipsko] i ANTI DREAD [Szczecin] i było dziwnie. Wbrew pozorom za najciekawszy uważam koncert EFEDRYNY, choć był to ich pierwszy koncert pod tą nazwą, onegdaj niektórzy z nich grali np.  jako PRÓBA SAMOBÓJSTWA. 
Muzycznie bez napinki, chyba można to nazwać hcpunk, inaczej niż NA ZEWNĄTRZ, którzy są kapelą punkową z misją, a ich kawałki po kolei można było odgadywać o czym będą, tak było to standardowe [w negatywnym znaczeniu] muzycznie i tekstowo. Kanon. 
A gwiazdy wieczoru czyli ANTI DREAD niby widziałem kiedyś, jak grali to z ANALOGS, ale to był koncert na dole tej knajpy i w sumie ani ich wtedy nie widziałem, ani nie słyszałem w tamtej tragicznej akustyce. A teraz miałem niestety okazję: nudno i bez smaku. Grali tak jak wygląda 4/5 kapeli czyli nijako. Cały koncert zwyczajowo ocenić można pod kątem towarzyskich pogadanek i spożytych trunków na dostatecznie. 
Ale za to 27 marca odbył się koncert z wykopem: BURIAL FOR THE LIVING jako kieleccy gospodarze plus górale z COPYPASTE [Limanowa] i DOUBLE GAME [Nowy Sącz]. BFTL na rozpoczęcie zagrali zaledwie kilka kawałków i zniknęli z jakimiś kłopotami  - widziałem ich po raz drugi i muszę przyznać, że zrobili ogromny krok do przodu. Po występie gości zagrali jeszcze raz, na zwieńczenie koncertu i niemal wyrwali mi serce, rozjechali i zadeptali. Jest w tym młodzieńcza moc, która jeszcze sporo może namieszać. 
Dwóch pozostałych kapel nie sposób było przeoczyć, było głośno i do przodu, aczkolwiek miałem wrażenie, że DG czerpiąc zbyt wiele z klasyki metalu nużyli w wielu momentach, ogólnie zaś napisać można o tym prosto: metalcore, czyli bez sentymentów i głupawych melodyjek. Warto było. 
Jedynym minusem imprezy było przebywanie tam razem z kinderskinami, czyli grzecznymi chłopczykami z ONR [„narodowcy, nie naziści” – to cytat z nich], a co najgorsze ludzie, którzy byli na tym koncercie w sporej części nie zdawali sobie sprawy, że są to skini, a ci którzy wiedzieli bagatelizowali tą młodzieżową pozę tych chłopców. Gorzej gdy ich wysokobiałkowa dieta zacznie rozsadzać im mózgi, co będą próbowali wyartykułować na kimś pięściami, co ten gatunek miewa symptomatycznie, niestety.
Było jeszcze koncert KSU we „Wspaku”, ale kto by słuchał tych wielokrotnie odgrzewanych, kiepsko przyprawionych kotletów? Był i HEY, ale dawno straciłem do nich przekonanie o autentyczności i sile energii, którą mieli kiedyś, i STRACHY NA LACHY, które gdyby próbować przypisać im jakiś smak, na plakacie reklamującym powinni mieć napisane „Uwaga! Mdłe”. Więc tego nie konsumowałem. Zaczyna się za to kwiecień.
[doznania sponsorowały piwa zwyczajne i najbardziej wiśniowa z wiśniowych wódek czyli "Soplica wiśniowa"]