piątek, 15 września 2017

Uff, uff... OUTSIDE FEST Wojcieszów!

   „Błoto, błoto, błoto” - tak testowała mikrofon wokalistka formacji PAST, a głos miała wybitnie hipnotyzujący, niczym (wspomnienie o ) Xmal Deutschland… i błoto było równie wciągające.

   By wybrać się na fest do Wojcieszowa z mojego rejonu kraju koniecznie trzeba wziąć 1, a warto 2 dni urlopu, bo jest po prostu daleko. A gdyby wycelować w dobrą pogodę warto przyjechać na odrobinę dłużej, by pochodzić po okolicznych szlakach, bo przynajmniej z daleka wyglądają bardzo intrygująco, jak i opisy umieszczone na wyblakłej mapce okolic postawionej przy przystanku autobusowym (np. atrakcja na jednym ze wzgórz nazwana „ruiny szubienicy”). Siedząc na ławce na urokliwym skwerku w pobliżu wojcieszowskiej Biedry perspektywa na pagórki wygląda właśnie tak:

   Jednak gdy pojawiliśmy się tam w piątek, w pierwszy dzień festu, wszystko wyglądało słabo: cały dzień padał deszcz, było błoto, z przystanku w Kaczorowie, gdzie się wydesantowaliśmy z pekaesu było ok. 6 kilometrów na piechotę więc perspektywa słaba, ale nie było też opcji by się wycofać. Na szczęście z tego deszczu po drodze zebrał nas dobry, festiwalowy człowiek samochodem, a na miejscu okazało się, że namioty można rozbijać na betonie w sposób, który bardzo nam się spodobał:

   W części „handlowej”, gdzie było na przykład przepyszne wege żarcie, porozkładano dywany na błocie, by ułatwić poruszanie się, co dodawało temu miejscu rosyjskiego sznytu estetycznego, oczywiście dopóki było widać jakieś wzory i kolory. W ogóle estetycznie było nietypowo – mnóstwo ludzi paradowało w gumiakach lub gumofilcach (!), przechadzali się też ludzie z parasolkami, niemal jak na deptaku w Sopocie. Minusem był brak mocniejszego alkoholu, wskutek czego organizatorzy tracili, sprzedając jedynie piwo, niezbyt adekwatne do chłodnej i deszczowej pogody, stąd wódę trzeba było sobie donosić ze Stonki. Ale o tym właśnie była przepiękna tablica w samym centrum Wojcieszowa – czytałem ją zahipnotyzowany, ale nie mogłem iść na spotkanie, o którym pisali, bo przyjechałem w piątek…


   Ach, no tak – była jeszcze muzyka. Tak, kilka kapel naprawdę wyrywających z butów, czesko-niemiecko-polskie kondominium, ale to doznanie było zarezerwowane dla obecnych tamże, opowiadanie o muzyce jest podobnie jałowe, co oglądanie płaskich nagrań koncertowych z jutuba, bo tam naprawdę było wykurwiście!
To dom, w którym kiedyś komuś przyśniły się istoty z prozy H.P. Lovecrafta