niedziela, 2 grudnia 2018

Gdzieś w Nigdzieniu

Po długim czasie, gdy byłem pozbawiony szans na wykorzystanie urlopu, po częściowym odstawieniu od alkoholowego łechtania, po jakichś grypowych patologiach, w końcu się zebrałem w wolny dzień i pojechałem. Niedaleko, by móc sprawnie uciec. I całkiem rozsądnie jak się okazało. Chciałem sprawdzić jak wygląda to praktykowane dawniej gubienie się w Nigdzieniu czy innych Nigdzieszowicach, ale najzwyczajniej mi się nie udało.
Pociąg uroczo rozjebany, trąci jeszcze latami 80-tymi, ale dowiózł mnie i pojechał nawet dalej. Za to roboty przydworcowe za unijne środki mylą mi ścieżki do centrum, jedna z dróg, która jest na mapie, przestała istnieć, ale docieram w końcu do serca miasta, śledząc ludzi którzy zmierzają skrótem między ogródkami działkowymi. Jednak już w drodze dopada mnie dziwny niepokój, ogarnia mnie jakaś panika trzeźwości, cisną się trudne pytania. „Co ja tu robię? Tu nic nie ma...” Przypomniało mi to podobne kwaśne emocje w chwilach penetrowania Ostrowca.
Przemknąłem przez rynek nie zauważając, że to niemal koniec miasta, poszedłem o jedną przecznicę za daleko i poczułem się jak w małym miasteczku rolniczym a nie uzdrowiskowym. Kwadrans już tak trwa moje snucie i nie dość, że nie odnalazłem niczego na czym mógłbym oko zawiesić, to nie widzę jeszcze żadnego baru z alkoholem. Jedyne miejsce które odnalazłem, obok którego przechodziłem zresztą wcześniej, to jakaś pizzeria z rozchichotaną młodzieżą. Cóż mi pozostaje, boli takie współistnienie, czuję się prawie jak talib uzbrajający bombę, może po jej odpaleniu choć przez chwilę zrobiłoby się ciszej. Zupa czosnkowa która wziąłem dla smaku jest spoko, ale niestety bez grzanek, więc tak na 50%. Piwo wypijam szybko, przynajmniej czeskie, a nie z jakiejś poznańskiej czy tyskiej kampanii; ale wódki oczywiście nie ma. Już teraz, mając jeszcze pół piwa, myślę, gdzie iść na szybko jak wrócę do Krakowa, typuję "Bałtyk", liczę na to, że o tej godzinie, nie będzie tam jeszcze żadnej ligi piłkarskiej. Jak się później okaże – myliłem się.
Jest tam jakiś Pałacyk Vauxhall, nie dowiedziałem się skąd ta nazwa, choć tak się nazywają w Anglii samochody Opel, nie wiem o co chodzi. Nie znalazłem żadnego fast fooda oprócz kebabów, może gdzieś są ukryte. Po tym piwie już jakoś rozglądam się, wpatruję w detale, oglądam nawet kościół, ale bez większego spełnienia. Połowa parku miejskiego rozjebana przez jakąś unijną rewitalizację, więc za to w drugiej połowie amatorów butelkowej delektacji alkoholu jest sporo. Dołączam do nich, kamer nie widzę, straży miejskiej też, więc robię to co miejscowi. Jeszcze godzina do pociągu... 
Na koniec miłe zaskoczenie, bo kibel jest za darmo na dworcu, bo na dworcu jest... starostwo powiatowe. Drewniane schody w przejściu nad torami, brak monitoringu, dokańczam ćwiartkę przy zachodzie słońca i żegnam miasteczko Nigdzień.
Z całej wycieczki chyba najbardziej ucieszyło te pół godziny w pociągu, tego hipnotycznego wczytywania się w nowego Foucault, który intonuje kolejną opowieść przywoływaniem Kanta i jego Ausgang


2 komentarze:

  1. Jakby były jakieś komentarze pod tym wpisem to na pewno był oby bardzo dobrze.Szkoda że żadnych wpisów nie ma.

    OdpowiedzUsuń
  2. Jeśli ktoś chce skorzystać z bardzo dobrej oferty to warto skorzystać z zaprojektowanie logo . Sam z tej firmy korzystam od bardzo dawna i jest bardzo dobrze.

    OdpowiedzUsuń