niedziela, 21 stycznia 2018

Stolica robotniczej awangardy

    Marzenie, by zobaczyć w końcu Nową Hutę było dość perwersyjne, sam to przyznaję, ale świadomość, że byłem w Krakowie, turystycznie i służbowo, dziesiątki razy, a w tak nietypowym miejscu, położonym zaledwie kilkanaście przystanków tramwajem od centrum – nigdy. W sumie to zwykłe bloki, ale przecież Nikiszowiec, który zachwycił mnie estetycznie swoją ceglaną prostotą też jest tylko zwykłym osiedlem mieszkaniowym. Ale forma, zamysł, końcowy efekt no i zwykła funkcjonalność  - to jest to, co kusiło i nęciło do obejrzenia, aż w końcu zaprowadziło.
Z ulicznej wystawy o historii Nowej Huty


    Było banalnie – wysiedliśmy z tramwaju na placu Reagana i już. Plac wygląda w połowie normalnie, ale w połowie, tej z architekturą lat 50-tych, skojarzył mi się trochę z Paryżem, tą specyficzną architekturą szerokich bulwarów, która po części być może była inspirowana tym samym pragmatyzmem – trudniej tam stawiać barykady, a łatwiej przeprowadzać defilady.



    Przechadzając się ulicami czy między blokami rzuca się w oczy koncept budowniczych, który sprawia wrażenie bardzo funkcjonalnego osiedla, które miało zapewniać „nową jakość życia” ówczesnej robotniczej awangardzie. Moje wrażenie było takie, że jest tam więcej sklepów, kiosków i budek wszelakiego rodzaju niż na innych osiedlach – w normalnej miejskiej rzeczywistości kioski i budki odchodzą raczej w niebyt, może dlatego, że pojawia się wiele przestrzeni na lokale usługowe w nowobudowanych obiektach. Oprócz tego na dość niewielkiej przestrzeni natknęliśmy się na dwa klasyczne bary mleczne, co nie jest chyba zbyt często spotykane na typowych osiedlach mieszkaniowych.


    Ogromną pokusą było zjedzenie obiadu w kultowej ponoć restauracji „Stylowej”, oryginalnym lokalu funkcjonującym od zarania dziejów robotniczej Nowej Huty. Co prawda recenzje w necie opisujące słabą jakość usług, sine aż do niebieskości ziemniaki i inne mało zachęcające detale, nie były zbyt zachęcające, by tam zajrzeć, ale przechodząc obok i przez okna chłonąc świat gastronomii, który zatrzymał się na latach 80-tych, przypominający mi jak żywo kielecką „Jodłową” czy „Birutę”, nie mogłem się powstrzymać przed tym masochizmem. Szok pojawił się jednak od razu po wejściu – płatna szatnia! Jak 30 lat temu… Dalej – płatna ubikacja, dla klientów 50 gr, dla obcych 1 zł. Na sali akurat trwa mała awantura – miejscowi emeryci odchodzą od stolika, na którym stoją opróżnione kieliszki po wódce, jakaś kobieta, chyba z obsługi restauracji, mówi podniesionym głosem: „Zachowuj się jak dzik, ale się zachowuj!”. Gdy przeglądamy menu jeden z emerytów podtrzymywany przez innych z trudem opuszcza lokal. Jest zajebiście! Ale w menu jest już gorzej, nie ma nawet pomidorowej (co wg mnie skreśla lokal zupełnie), typowo robotnicze dania, niemal wszystkie z mięsem, chyba tylko pierogi ruskie były bez, ale wolałem im nie ufać, nie raz już spotkałem takie wersje tych pierogów, które miały coś poukrywane – no żal, ale nie zdecydowaliśmy się jednak by tam zostać. Szkoda.

    Jeszcze została jedna rzecz do sprawdzenia – Teatr Ludowy. Może uda mi się kiedyś tam zajrzeć, na co bardzo liczę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz