czwartek, 19 października 2017

W drodze na czeskie tory

    Ciężko było wyrwać urlop w sensownym czasie, ale skoro się to udało, to kręciłem globusem tak, by załatwić dwie fantazje naraz: pojechać na punk-fest do Wojcieszowa (bo zawsze za daleko), a potem do Czech, na między-miejskie tournée, na beztroską wyprawę szlakiem miast, w których nigdy nie byłem. Przy okazji jednak plan obejmował dotarcie w te rejony Polski, gdzie nigdy nie udało mi się postawić stopy na tyle długo, by móc się nasycić klimatem miasta, tak więc po wojcieszowskim rozpierdolu spędziliśmy sielankowy dzień w Legnicy. Połączenie uroków i klimatu starego miasta ze świadomością, że miasto to przez kilkadziesiąt lat było tłamszone obecnością radzieckiej bazy wojskowej to wystarczający powód, by zmitrężyć nieco czasu na szwendanie się po nim. Jednak jak to często bywa w miastach, gdzie starówka była odbudowywana po wojnie, to niestety i tam są tam typowe betonowe plomby, niezbyt pasujące do reszty kamienic, jak i jakaś zjebana galeria handlowa w samym centrum miasta, i to nie tak blisko centrum, jak u nas „Korona”, tylko tak, jakby ów moloch usadowił się na placu Wolności. Jedynym plusem takich galerii jest darmowy kibel. Niestety jakoś Legnica nie uruchomiła we mnie odruchu fotografowania, więc jedyne zdjęcie jakie mam to taka urocza ściana:
Penisogłowy wojownik z prasłowiańskiej huty legnickiej

    Drugim punktem, które nęcił mnie od lat, był Wałbrzych – miasto, które było kiedyś ucieleśnieniem upadku, alegorią polskiego Dzikiego Zachodu z tym reportażowym dramatem biedaszybów, a jednocześnie niespotykaną geografią miejską. O ileż łatwiej było podjąć decyzję, by tam pojechać, gdy dowiedziałem, się, że do Czech można dojechać z Wałbrzycha zwykłym miejskim autobusem… Nie udało mi się jednak ogarnąć geografii Wałbrzycha, zdecydowanie ze krótko tam byłem, bowiem ów intrygujący autobus do Czech jeździ stamtąd tylko 3 razy dziennie. Wylądowaliśmy więc na dworcu Wałbrzych Szczawienko, by dowiedzieć się, że to prawie koniec świata, po drodze do centrum miasta jest także mocno myląca nazwą stacja Wałbrzych Miasto, której daleko raczej do centrum. By zmylić wszystkich wrogów i szpiegów najbliżej śródmieścia jest stacja Wałbrzych Fabryczna, a na drugim końcu wałbrzyskiej metropolii jest stacja Wałbrzych Główny (odległość między Szczawienko a Głównym jest mniej więcej taka jak w Kielcach z Malikowa na Bukówkę, a to tylko część tego niemiłosiernie rozwleczonego miasta). Ach, za mało czasu, by to wszystko zobaczyć… Trzeba więc wybierać, selekcjonować zachcianki geograficzne i podejmujemy zachowawczą decyzję – jedziemy przez 2/3 miasta by obejrzeć rynek i okolice.
Rynek wałbrzyski, choć uroczy, to widać, że jest kolejną ofiarą okrutnych, brukujących wszystko, architektów i planistów



    Mile zaskakującym spostrzeżeniem było to, że w wałbrzyskich autobusach funkcjonuje etat konduktora – żywa osoba zamiast automatu, przyjmie wszystkie monety, nie zacina się, wydaje resztę, odpowie na pytanie, spodobało mi się to nawet.
Etat operatora kamer, sfinansowany z funduszy na walkę z bezrobociem z Wałbrzyskiego Urzędu Pracy

Wałbrzyskie dzieci wykluwają się z kapusty


Sielski obrazek z Biblii - bawoły azjatyckie muczące przyjaźnie do drapieżników afrykańskich

   Samo miasto jak miasto – ma swoje ciekawsze jak i banalne oblicza, kolejki przed sklepem z tanią odzieżą o 7:50, bramy, kręte uliczki i miłe dla oka elewacje na rynku. Naprawdę Waldenburg… eee, Wałbrzych, mi się spodobał, że w sensie „potencjalnie”, czyli w miarę zachęcająco, na tyle, by kiedyś tam móc wrócić. Z tych kilku kwadransów, które udało się wyrwać na przechadzkę po centrum, uwierzyłem w potencjał szwendaczy tego miasta, jest tam się gdzie udać niespiesznym spacerem i jest się na co natknąć, jest co zaobserwować. Jednakże nadeszła godzina X, nadjechał autobus miejski nr 15, wsiedliśmy, kupiliśmy bilety po 3,20 i udaliśmy się w przeuroczą, godzinną przejażdżkę po lasach, wioskach i górach, by na jej końcu ujrzeć świat za czeską granicą.

    Wysiadając z MPK linii 15 nie poczułem wcale ulgi, że uciekłem z Wałbrzycha, ale odetchnąłem tym wymarzonym, sielskim, czeskim klimatem przed dworcem kolejowym w Meziměstí, w kraju hradeckim. I tylko dworzec tam widziałem, nic więcej, ale tak właśnie wyglądał początek czeskich dróg, a właściwie czeskich torów, bo to pociąg przez najbliższe kilka dni będzie naszym nieodłącznym towarzyszem.



1 komentarz:

  1. ''Penisogłowy wojownik z prasłowiańskiej huty legnickiej'' - kapitalne, jak cały wpis zresztą, bardzo to potrzebne patrząc na ch**nię za oknem, czekam więc na kolejne odcinki kielczeskiej serii.

    OdpowiedzUsuń