niedziela, 19 lutego 2017

Świat zakmnięty w czerwonej cegle: Nikiszowiec

    Czasem sam się sobie dziwię, skąd biorą się takie pomysły jak ten, by wyjechać w lutym na wycieczkowy weekend na Śląsk, dokładnie w czasie ekspansji smogu i mrozu, gdy dzień wciąż trwa zaledwie chwilę i w sumie nic ciekawego nie przychodzi do głowy, cóż takiego mielibyśmy tam obejrzeć i dokąd się udać. Ale decyzja zapadła i trzeba jechać, zbierać energię, bieliznę na zmianę i ruszać w drogę. Akurat dzień wcześniej przyjechałem z delegacji, z miejsca będącego niezłą wprawką do postapokaliptycznych klimatów, mocno magiczno-industrialnego, które wygląda na przykład tak:

    Potem dopiero pojawiły bardziej konkretne plany, choćby taki, by zobaczyć bardzo nietypowe katowickie osiedle Nikiszowiec. Byłem tam przed laty przez chwilę, gdy będąc w delegacji spałem nieopodal w jakimś ponurym hoteliszczu, ale nie dane mi było wtedy nacieszyć oczu widokiem tej niepowtarzalnej osady, a tym bardziej by zrobić tam zdjęcia. Tym razem na spokojnie, jak typowi turyści, zmierzamy na miejsce i po wylądowaniu na przystanku autobusowym zaczyna się od stereotypowych widoków śląskich:
Górnicy, górnicy
w cimności zjeżdżocie
Lecz jak do Barbarki
Świentej porzykocie
Zaro wom słoneczko
błyśnie przy robocie
To je nojważniejsze
czego dlo wos chcemy
W dniu waszego świnta
tego winszujemy!
    Zanurzamy się w końcu w to zamknięte architektonicznie osiedle, ale jeszcze przed wejściem widzimy nietypowe, czerwone wykończenia kolorystyczne okien, od których jest dosłownie kilka wyjątków na całym obszarze. A potem pozostaje tylko delektować się tą jednorodną budowlą, klimatem powtarzalnym w uroczy sposób, detalami i smaczkami naściennymi, którym daleko do encyklopedycznego street artu.

Na nasze: "Masz majtki dziś?"
    Podwórka różnią się nieco klimatem – niektóre aż się proszą, by usiąść tam z piwkiem, czy też w takiej aurze pogodowej – z ćwiartką, inne niestety nie mają w sobie tej magii i odpychają wręcz złą energią. Generalnie jest pusto, ale łatwo można sobie wyobrazić jak wyglądają te miejsca, gdy latem wszyscy zwieszają się na balkonach lub przesiadują na nielicznych ławkach paląc papierosy, popijając piwo, rozmawiając i nie wyobrażając sobie nawet, by tą sielankę mógł zakłócić jakikolwiek patrol mundurowy. 

    Wydawałoby się to miejscem miłym i przyjaznym do życia – nie ma w okolicy natłoku blokowisk, ruchliwych ulic, ale jest też dosłownie tylko kilka nie-sieciowych sklepów i żadnej knajpy czy kawiarni, poza jedną restauracją – albo nie potrafiliśmy ich znaleźć, choć mroźne powietrze wzbudzało w nas potrzebę przycupnięcia na kilka chwil przy kawie, więc rozglądaliśmy się za każdym zakrętem w poszukiwaniu takiego miejsca. Jest za to niedawno zamontowany monitoring, który jednak nie sięga swym okiem Saurona na podwórka, stąd może i da się obyć tam bez knajpy, bo napić się można u siebie, pod oknem.

  
    Akurat w czasie naszego leniwego spaceru pojawił się obwoźny handlarz, który chodząc po uliczkach krzyczał przeciągłym modulowanym zaśpiewem: „Kaaaaaaartofleee, ziemniaki, kaaaaaartofleee!” i na początku nie zrozumieliśmy tego akcentu myśląc, że to zawołanie z jakiegoś tutejszego minaretu, ale za chwilę gdy zza zakrętu wynurzył się ziemniaczany domokrążca sytuacja się wyjaśniła.
Z wystawy foto na witrynie sklepu - ich lokalny superbohater Super Metan

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz