niedziela, 20 grudnia 2009

BABCIA JARUZELSKIEGO MIESZKAŁA W KIELCACH!

Tego dowiedział się Tokariew, ale nie z IPN, nie z „Wyborczej”, nie z TV… Przemierzając Kielce warto zajrzeć do lokali, które nie mają takiego splendoru jak knajpy w okolicach rynku, z imprezami reklamowanymi na kolorowych plakatach i sponsorowanymi informacjami w „Echu dnia”. W centrum do takich lokali należy na pewno „Zagłoba” na ul. Małej, gdzie spotyka się artystyczny półświatek o specyficznym kolorycie, na ścianach wiszą dzieła bywalców a atmosfera jest bardzo familijna. Ale historii o Jaruzelskim można było wysłuchać w piwiarni na Zagórskiej, gdzie za barem stoi starsza już kobieta w futrze z obciętymi rękawami. O znanym generale opowiadał wiekowy mężczyzna ze sporą, siwą brodą, sprowokowany programem Tomasza Lisa w TV:
On tutaj to miał babcię, ona nawet mieszkała z jego siostrą, a ja do niej chodziłem na korepetycje z rosyjskiego. Mieszkali w centrum, [gdzieś tam, uleciało…] ta siostra Jaruzelskiego nie była zbyt rozgarnięta, ale babcia owszem, całkiem w porządku była. I on jako wojak, w mundurze czasem do nich zajeżdżał, jak tu był w Kielcach to lubił zajrzeć do tej knajpy „Kolorowa”, a tam bawił się z tymi najbrzydszymi lancpudrami, potem ze swoim kierowcą pakowali je do gazika i jechali ruchać się z nimi na Karczówce.” Tak ty było, mniej więcej, w ten deseń.
[Rozmowę wspomagało całkiem niezłe wino, o ciekawym owocowym posmaku:]

niedziela, 13 grudnia 2009

FIRMAMENT - łykanie kultury

W sumie bez entuzjazmu szykowałem się na kielecki festiwal FIRMAMENT, bo muzycznie nigdy mnie jakoś nie pochłonął, ale z drugiej strony jak na Kielce to dobra impreza, zawsze coś ciekawego i wartościowego tam się wydarzy, a jako jeszcze dodatkowy motywacyjny element to mój lekko wciąż wzrastający szacunek dla Wici. Nadszedł więc moment, czas wyruszyć, przed łyknięciem kultury wypada łyknąć trochę wina, na wzrost tolerancji, co okazało się w piątek niestety niezbędne… Zawitaliśmy do KCK na drugą połowę koncertu Drum&Dress, bez żadnego popychacza niestety i słuchałem ich z lekko przekrzywioną głową. Instrumentalnie nieźle, może i bliskie perfekcji, ale muzycznie nie porywa, brak wizualizacji też nie pomaga w odbiorze, brak wyrazistości albo jakiegokolwiek grzmotu ze sceny. Przypomniał mi się podobny nieco [tylko nieco] PUCH, zespół w 25% kielecki [niestety zakończył się śmiercią naturalną, a Piter pogrywa teraz w Almost Dead Celebrities], instrumentalnie serwujący w zbliżony sposób, ale Matula potrafił jak Demiurg ze sceny sterować światem za pomocą klawiszy syntezatora i ich koncerty były zdarzeniem lub zderzeniem. A w trakcie występu D&D pada fundamentalne pytanie Tokariewa „Czy oni wierzą w to co grają?”. Występ zupełnie bez efektu pamięci. Jak alkoholicy się dobierają na zasadzie: ja lubię wypić, ty lubisz wypić, to się napijmy razem… to oni chyba tak się dobrali muzycznie, tylko tu chodzi o muzykę, o twórczość, wybuch, rozładowanie, energię… czego brak, jak i w LETKO, które nastąpiło potem. W przerwie zaopatrzeni w „Mołdawską Dolinę” [biała, Muscat] mogliśmy stawić czoła kieleckiej dolinie. Gdyby nie żywa momentami perkusja [„Puzon” - tak, on też miał taką ksywę] to bym wyszedł wcześniej, bo jakkolwiek ratowała ten projekt, to mi się po prostu nie podobało, nawet wizualizacje się nie wryły jako pozytywne doznanie. Słyszałem ich płytę, owszem, świetnie nadaje się jako tło do rozmowy, nic z niej nie zapamiętałem jednak oprócz dobrego [jak na Kielce – nie pamiętam czy chodziło o to „jak na Kielce” czy w ogóle…] wrażenia. A poza tym wciąż miałem nieodparte wrażenie, że jest w tym jakieś nietajne podobieństwo do muzyki, która towarzyszy nam na zakupach w hipermarketach. Nie dotrwaliśmy jednak do końca, bo skończyło się wino.
Sobota zaskoczyła naprawdę dużą ilością ludzi na koncercie, my spóźnieni czyli po happeningu i filmach, ale i Emiter nie miał w sobie nic co skusiłoby nas na rzucenie choćby na nich wzrokiem. Lepiej było już kartkować „Poetycką pocztę Wici”. A Fisz Emade Tworzywo… rewelacyjne! Widziałem kiedyś Fisza na jednym z festiwali [chyba w Mysłowicach], ale nie zostawił po sobie w mojej pamięci czegokolwiek, natomiast ten koncert to jedno z ciekawszych wydarzeń muzycznych tego roku w Kielcach. Sam imidż zespołu jak Beastie Boys, krawaty, koszule, marynarki, a przede wszystkim mocne, żywe brzmienie, perkusja prowadząca rytm całego koncertu, czasem zaskoczenia muzyczne, energia. Porażające, choć to nie jest mój przedział muzyczny i znam ich płyty zaledwie wyrywkowo. Kompozycja całości przedstawienia niemal doskonała. Zniesmaczyło może samo zakończenie, gdy ze sceny ogłoszono koniec koncertu a publiczność grzecznie zamilkła i skierowała się do szatni jak dobrze wytresowani konsumenci. Poza tym była to impreza bez rzucającej się w oczy ochrony i bez obmacujących plecaki troglodytów. A jednak się da.

[Aha, w obsłudze wydarzeń pomagała Kadarka z „Biedronki”, zaś dla podtrzymania krążenia w kiepskich, mroźnych warunkach zewnętrznych: Polska Wiśniowa, a potem Żołądkowa z Miętą.]

poniedziałek, 7 grudnia 2009

Wycieczki zwyczajowe

Wycieczkowałem ostatnio zwyczajowo, czyli w miejsca zwyczajne. Jako jedno z miasteczek satelickich Wrocławia trafiła mi się, jako turystyczny cel, Trzebnica. Zabytki ma, jedną kawiarnię też, rynek otoczony blokami mieszkalnymi z płyty, ale i różne ciekawe miejsca. I ciekawostki. Jedną z tych, które mnie urzekły było coś w rodzaju fotostory w tamtejszej katedrze św. Jadwigi, dotyczące cudownego życia tej świętej. Kilkanaście obrazów opowiadających o niej w takim stylu:„Św. Jadwiga chodzi w zimie boso”, „Św. Jadwigę prześladują szatani”, „Św. Jadwidze świeca nie niszczy modlitewnika”, „Św. Jadwiga kąpie dzieci”, „Św. Jadwiga karmi biednych”, „Św. Jadwidze Bóg przemienia wodę w wino” i puentujące wszystko „Św. Jadwigę zmusza opat do noszenia obuwia”. Ma ona jeszcze swój niemal pogański w wyglądzie tajemniczy zakątek „Rotunda Pięciu Stołów”, a i w ogóle miasto ma dziwny klimat, bo jest w nim np. taki pomnik z czerwoną gwiazdą.
Jeżeli chodzi o „klimaty” to najbliższy koncert LAIBACHu we Wrocławiu odbędzie się w nieźle oddającym ich klimat miejscu, jakim jest Wytwórnia Filmów Fabularnych, która o tej porze roku prezentuje się akuratnie na ten koncert: potęga szarego betonu. Plakat na koncert i postumenty stojące przed WFF mają chyba wspólny mianownik…. No a obok rzuca swój monumentalny cień Hala Stulecia.
A Wrocław zaskakuje również nietypowo w inny sposób:
Ozdoby mostku na kanale miejskim, osiem różnych płyt z podobną grafiką. Cieszy oczy moje. No, ale w Kielczech mamy za to dzika, jakiego nigdzie indziej się nie zobaczy;)
Z kolei wizyta w Łodzi zaskoczyła mnie pewnym sklepowym odkryciem, a mianowicie zakupiłem piwo „Galera”, które uwiodło mnie w zupełnie podświadomy sposób.
Tak, jako pierwsza rzecz to oczywiście chęć spróbowania lokalnej ciekawostki, ale po bliższym przyjrzeniu się już w czasie konsumpcji dostrzegłem wpleciony w rysunek na etykiecie znak graficzny „ŁKS”, który w postaci szablonów objawia się na murach w całej Łodzi, ale to skojarzyłem dopiero następnego dnia widząc je na nowo. Poza tym nieuchronne skojarzenie z logo kapeli TZN XENNA, która w takiż sposób miała splecione ze sobą litery TZN. Czyli już jasne: piwo wyprodukowane dla „ŁKS Łódzki Klub Sportowy”. Gdyby w Kielcach pojawiło się piwo wyprodukowane dla MKS Korona… pewnie bym je pił mimo pewnej niechęci do kibolstwa, ale z drugiej strony z pewnym szacunkiem dla społecznościowych klimatów. No, pod warunkiem oczywiście, że nie byłoby wyprodukowane przez Kompanię Piwowarską, której produktom powtarzam niezmiennie: precz z moich oczu!

niedziela, 6 grudnia 2009

pociąg. pociąg do.

Sporą zawiść wzbudził we mnie nijaki [czyli: bezbarwny, przezroczysty, niecharakterystyczny] studencina, który siedział ze mną w przedziale, gdy wracałem pociągiem z Wrocławia do Kielc, a na dodatek tą zawiść wzbudził dwukrotnie. Gdy ja wczytywałem się zaciekle w biografię Charles’a Bukowskiego, on dwukrotnie wyciągał piwo i nonszalancko je wypijał nie zwracając na nic uwagi. Czyli tak jak ja uwielbiam to robić. Może i nawet nie chodziło o to piwo [na które miałem wtedy niezmierną ochotę], co raczej o Bukowskiego. Ale tym, że on pił, a ja nie, zirytował mnie. Z drugiej strony i tak pomyślałem, jak nędzne są te jego dwa piwa wobec tego, co czeka mnie w weekend. Ale nie zmieniało to faktu mojego zaciętego czytania, pochłonąłem bowiem tą biografię niemal całą w czasie jazdy, bez nic nie wnoszącego zakończenia. Charles umarł w tym czasie, gdy ja grzałem dupę w pociągu relacji Wrocław – Kielce, nie była to może piękna śmierć, ale robiło wrażenie jego życie, w sumie też niezbyt piękne. Co jak co, ale czas w takim razie na lekturę jego prozy [wstyd, nie wstyd, ale nie czytałem niczego niemal, oprócz tego co onegdaj zapodawała MAĆ PARIADKA…], no i weekendową włóczęgę po kieleckich barach i innych miejscach, w których można wchłonąć nieco ożywczego alkoholu. By stać się takim jak Charles…
To ciśnienie czytania pojawia się u mnie napadowo, co bywa niesamowite, bo dzięki podróżom pociągowym przeczytałem ostatnio np. co nieco Michela Foucault. Jest to pewnym wyczynem, a zamknięta klatka przedziału kolejowego i czas spędzony w drodze od- -do jest idealny by powalczyć z trudniejszymi rzeczami. Biografie Bukowskiego miałem niejako w zapasie, bo skończyłem wcześniej niż planowałem wspomnianego Foucault. Nie będę jednak udawał, że „przeczytany” znaczy „zrozumiany” czy „zanalizowany” lub „przyswojony”, w pełni przynajmniej. Pomaga to przyswajać przy okazji różne dziwne słowa, jak „rudymentarny”, co skojarzyło mi się na samym początku z angielską kapelą punkową Rudimentary Peni. A to co wzbudza we mnie ciarki w lekturach Foucault to właśnie coś takiego: „Tak oto powstaje właściwa Klossowskiemu i cudownie bogata konstelacja: simulacrum, similitude (podobieństwo), symultaniczność, symulacja i dysymulacja.” Przepyszne.
A w weekend, a jakże, nastąpiła penetracja kieleckiego podziemia, czyli Tunelu. To miejsce i społeczność, która zasługuje na osobną opowieść, bo czy jest normalne, że gdy tam wchodzę, zawsze widzę Pewne Postacie? Niektórzy tam czasem zasypiają na stołach, by o świcie być wybudzonymi przez ochronę, jest to więc prawie jak drugi dom. Azyl, który przyciąga w niewytłumaczalny sposób. Tak czy inaczej to była puenta dla biografii Bukowskiego i zwycięski gest w konfrontacji z bezbarwnym studenciną z pociągu.