Brno jest miastem, które nasączyło świat genialną prozą
Hrabala, ale niestety nie czuć tego w teraźniejszości. Pierwsze wrażenia są
bazarowe, przejścia podziemne w okolicy dworca kolejowego to świat drobnego
handlu, to samo jest w drodze na dworzec autobusowy i na samym dworcu, miałem
wrażenie, że jesteśmy w szalonych latach 90-tych, gdzie bazary były zdecentralizowanym
centrum mody, porażającym dostępnością wszelkiego kolorowego badziewia; to
bardziej świat według Stasiuka. Nie wspomnę już o tym, że to dla mnie wciąż
nieco dziwne, by w kiosku przydworcowym można było kupić obok gazet i
papierosów także piwo, wino czy wódkę. No ale to moje wrażenie, mieszkańca
policyjnego kraju. Jak to bywa u nich - mało religii, ale jak już stoi krzyż to jakiś taki odpustowy, a jak Matka Boska to Rowerowa, a jak Mozart to nagusieńki
Chwalą się tym, że miasto zostało zdobyte jedynie przez
Napoleona, ale jednocześnie wystawiają pomnik radzieckiemu marszałkowi
Malinowskiemu, który zdobył Brno w 1945 roku. Można jednak zobaczyć takie
multihistoryczne pomniki, które upamiętniają jak leci wszystkie tragiczne
okresy.
Posiadali też, jak nasz Kraków, swojego smoka, który
zabijał, gwałcił i rabował, aż w końcu jakiś dzielny bohater go zaszlachtował
czy też otruł. Dzisiaj jego truchło wisi w bramie starego ratusza.
Mają hopla na punkcie fontann, może jakiś ichni Lubawski to
rozkręcił, ale jest ich naprawdę sporo, w różnych formach, gdzie się nie
ruszysz, nie przemieścisz w jakimkolwiek kierunku, to je napotkasz, a mi
osobiście najbardziej podobała się ta:
W czasie tego błądzenia kierujemy się w stronę, skąd
dobiegają dźwięki żywej muzyki – okazuje się, że jest to pierwszomajowy piknik
tamtejszych komunistów. Gra kapela biesiadna, spacerują zasmuceni mężczyźni z
czerwonymi opaskami na rękach, są kiełbaski, piwo, baloniki, stoiska z
nie-wiadomo-czym, czeski piknik na zielonym skwerku. Gdy kończy nam się piwo
„Černá Hora” i kończy grać piknikowy, socjalistyczny zespół weselny, odchodzimy
z tego skwerku wracając do miasta, by w chwile potem być świadkami nagiego
protestu rowerzystów. O co im chodziło – nie dowiedzieliśmy się, bo odjechali w
nieznaną stronę.
Panowie żule w świetnej kompozycji, być może była to
prawdziwa diorama z kobietą, która ich odkurza z brudu miasta
Ulica Schodowa prowadziła w stronę słynnej Villi Tugendhat, która podobno zachwyca swoją
koncepcją, ale stojąc obok niej na ulicy nie doznaliśmy żadnego oświecenia,
niestety.
Jak podła lub słabo płatna musi to być praca, skoro muszą
zachęcać do niej plakatami?
Zegar astronomiczny na placu Wolności
Muzea w Brnie to świetny pomysł – stałe ekspozycje są
darmowe, no i są tam darmowe ubikacje, czyli proza i poezja życia w jednym. Nie
wiem czemu akurat ten obraz mnie ujął szczególnie, ale Jozef Čapek i jego „Piják” bardzo mi się spodobał.
Poezja uliczna – nie wiem o czym jest ten
wiersz, ale mam wrażenie, że jest sprośny.
Jednym z miejsc, które na pewno
zapamiętam, jest świetna knajpa z wegeżarciem, o charakterystycznej nazwie „Vegalite”.
Tuż obok miała się znajdować też inna knajpa „Obscure bar”, reklamowana jako
idealna dla „pseudointelektualnych dyskusji i utopistycznych myśli”, ale jej
nie znaleźliśmy. Za to znalazłem dla siebie jak zwykle sporo kamiennych,
naściennych historyjek:
To niesamowite spojrzenie, pod którego mocą, aż chce się klęknąć... |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz