sobota, 22 lipca 2017

Wilno torem podzielone

   Wilno jak wiele innych miast ma swoje dwa oblicza, jest przedzielone torami kolejowymi na zupełnie różne światy, podobnie jak w Kielcach, gdy po wyjściu z tunelu pod dworcem wynurzasz się na Czarnowie, który jest kompletnie inny od blichtru i światełek Sienkiewki z drugiej strony dworca; podobnie też jak w Bratysławie - gdy przejeżdżasz na drugą stronę Dunaju i stoisz zupełnie bezradny rozglądając się po otaczającym cię ze wszystkich stron przytłaczającym blokowisku. Na szczęście spędziliśmy po tej nieturystycznej stronie Wilna niewiele czasu, pragnąc jedynie zaspokoić ciekawość „co tam jest?” w oczekiwaniu na odjazd autokaru powrotnego do Polski. Natomiast pierwsze wrażenia po przyjeździe z Kowna były poniekąd zgodne z moimi oczekiwaniami – miasto sprawiało wrażenie sielskie, dokładnie wpisujące się w ten krąg kulturowy, który znamy najlepiej, czyli słowiańszczyzna z widocznymi wpływami rosyjskimi. Już przejazd trolejbusem z dworca wprawił mnie w błogość, której niemal nic nie rozproszyło. Dzielnica z biurowcami, strasząca z dala aluminiowo-szklanymi molochami też była odgrodzona od centrum, tym razem rzeką i nie dominowała nad miastem, nie psuła spokoju wędrówek i jakoś mnie tam w ogóle nie ciągnęło.
Dworzec wewnątrz
Dworcowy troll
   Bliska obecność Rosji jest nie do zatarcia, język rosyjski jest tam obecny wszędzie – mówią nim turyści, także ci zakupowi, mówią sprzedawcy i kelnerzy, nawet wlepki na ulicach są z cyrylicą. jednocześnie nie widać niemal zupełnie pozostałości socrealistycznych, gdzieś udało mi się doczytać, że kilka lat temu zakończył się proces usuwania tych pozostałości z ulic, ostatnie elementy były demontowane z któregoś mostu.

W wielu miejscach widnieją tablice upamiętniające tragiczne wydarzenia z początku lat 90-tych
   Raczymy się kawą z kiosków (które nieco zastępują nasze „Żabki”, tyle, że nie ma tam alko), jest dość tania i duża, nie ukrywam, że nieco odstręcza mnie ten hipsterskowaty klimacik kawiarni i lęk, że gdy poproszę o kawę dostanę taką malutką, którą nawet nie zdążę się nacieszyć. A tak - po wyjściu z kiosku zalegamy na ławce, sączymy kawę i wrażenia uliczne, skanuję tamtejszy świat, dźwięki, ludzi. Brakuje w tym wszystkim lokalnej gazety czytanej czy oglądanej bez pośpiechu - zawsze po takim zagranicznym wyjeździe łapie mnie smutek, że nie kupiłem jako pamiątki jakiegoś lokalnego tabloidu, który w miejscowym języku opisuje afery, patologie i dziwactwa krzycząc wielkimi tytułami i paraliżując wzrok rozpikslowanymi sensacyjnymi zdjęciami. Cóż…
Podczas gdy kienesa karaimska, czyli świątynia kontestatorów judaizmu wabi swoim urokiem...
To Synagoga Chóralna w wiecznym oblężeniu

   Na ścianach wypatrując wlepek i szablonów odkrywam plakaty informujące o dwóch zaiste ciekawych koncertach – dzień po naszym wyjeździe miał grać Inner Terrestials, który kilkanaście lat temu dał niesamowity koncert w Kielcach, jeszcze ze śp. Paco, a dosłownie przed chwilą grał w Żelebsku (na który to festiwal nie pojechałem z powodu przepracowania, karwasz!), zaś półtora tygodnia przed naszym przyjazdem odbył się bardzo mroczny koncert, na którym był obecny kielecki Bestial Raids – po prostu się nie zgrało.
Jedna z najbardziej niesamowitych rzeczy, które spotkałem w Wilnie - instrument z butelek i wirtuoz, który robił z nim cuda, aż obdarowałem go 1 €

   Euro obowiązujące w sumie od niedawna na Litwie przyczyniło się chyba do relatywnie wyższych cen - ciężko kupić wino w sklepie poniżej 20PLN, ceny jedzenia i piwa „na mieście” też są niezbyt przyjazne. Próbowałem oczywiście piwa litewskiego, które w swym głównym nurcie nie bywa zbyt ciekawe, ale mają jednak trochę piw typu ipa, jak choćby te z z browaru, który ma logo mocno kojarzące się ze swastyką, choć jego geneza jest nieco inna, jak zwykle - ludowa.

   Wiele piw puszkowych sprzedawanych jest w objętości pinty, czyli 568 ml, choć butelkowych takich nie widziałem. Spotkałem za to piwo, którego dizajn chyba sugeruje, że to Litwini wygrali bitwę pod Grunwaldem i ten sposób propagandy jest zaiście ciekawy, uważam wręcz, że Polacy powinni mieć zniżkę na to piwo, by móc być w pełniejszy sposób zindoktrynowani, hehe.

   Muszę się przyznać, że jedyny alkohol w miejscu publicznym ze względu na dużą ilość kamer i brak kasy na ew. mandat, wypiłem w miejscu bardzo nietypowym, ale jakże urokliwym – gdy wszyscy kierują się pewnie na cmentarz Rossa, my odwiedziliśmy niesamowicie klimatyczny cmentarz bernardyński, z ogromną ilością polskich akcentów, położony nad rzeką i kończący się na kilkunastometrowej skarpie, która pochłania powoli niektóre groby, no i właśnie tam, w ciszy, w cieniu i zadumie wypiłem to jedyne nielegalne piwo.
Cmentarz Bernardyński
Ta rzeźba ścienna na ulicy Republiki Zarzecza naprawdę mnie urzekła
   W pewnym etapie wędrówki, wchodząc po długich schodach wiodących w stronę centrum, moja podświadomość kazała mi się zatrzymać, bo zauważyła to, czego normalnie nie zarejestrowałem – stoję więc i czytam, a tam wykute wiersze i po polsku słowo „wódka”. Aha, rozumiem już więc czemu stanąłem. Okazuje się, że to schody Miłosza z jego wieloma cytatami, muszę przyznać, że dość ciekawa rzecz, o której jakoś trudno cokolwiek doczytać w przewodnikach.
„Panie Boże, lubiłem dżem truskawkowy
I ciemną słodycz kobiecego ciała.
Jak też wódkę mrożoną, śledzie w oliwie
Zapachy cynamonów i goździków
Jakiż więc ze mnie prorok?”

   Oczywiście jest w Wilnie wiele rzeczy do obejrzenia, także z tych ulicznych, oswojonych czy wręcz galeriowych ekspozycji, ale ponieważ są one opisane i obfotografowane dość dobrze, to nie ma co nimi tutaj epatować, choć przyznaję, że fajnie się snuje uliczkami i ogląda te wszystkie detale.
Przyłapany na gorącym uczynku
Kto oglądał filmy Clive'a Barkera ten wie, z czym mi się to kojarzy...
Woda święcona do picia? 

Gdzieś między blokami
I na koniec dosłownie piękny kwiatek;)