Pomimo swych niewątpliwych uroków Brno
jednak w pewnym momencie wydaje się być dość małe, powtarzalne, pojawiają się
granice chaosu i nie da się już zgubić w tym mieście. I wtedy pojawia się
pomysł – „chodźmy na cmentarz”. Mam bowiem wciąż w pamięci niesamowicie
magiczne, zabytkowe cmentarze, które widziałem w Pradze i w Budapeszcie,
liczyłem więc na to, że i tu znajdziemy podobne miejsce. Pomysł i realizacja
były dość szybkie, nieco zbyt szybkie, okazało się więc, że pominęliśmy
prawdziwą perełkę cmentarną, a mianowicie cmentarz żydowski, o którym się
dowiedziałem niedawno siedząc przed komputerem w Kielcach – co nieco o nim
znalazłem TUTAJ, te kilka zdjęć pozwala mi sądzić, że jest to bardzo
klimatyczne miejsce, w którym ta specyficzna architektura warta jest uwagi.
Cóż, trudno. W międzyczasie dotarłem do kolejnej rzeczy, którą ominęliśmy, a
mianowicie do kaplicy czaszek w kościele św. Jakuba, którą można podziwiać np.
TUTAJ, ale to efekt odcięcia się od turystycznego sposobu oglądania miasta,
czego koniec końców zupełnie nie żałuję.
Zjawiliśmy się na Cmentarzu Centralnym i
niestety nie zobaczyłem tej zadrzewionej, dzikiej natury cmentarnej, której
wyczekiwałem, ale jak tylko zaczęliśmy dostrzegać przeróżne nekrodetale, to w
efekcie okazało się, że wizyta na tym cmentarzu mocno mnie nakręciła.
Przy samym cmentarzu jest krematorium,
stojąc przed nim wahałem się, czy nie jest to ten budynek, który wpisany jest w
fabułę świetnego filmu „Palacz zwłok”, ale doczytałem, że to książkowo-filmowe
krematorium znajduje się w Pradze. Tuż obok niego jest jednak uroczy sklep, w
którym można zakupić urny na prochy, rzeźby na grobowce, ale i takie, które
świetnie nadają się do ogrodu, fontanny, do ozdobienia tarasu, salonu albo i
łazienki, była też bowiem marmurowa wanna. Chwytaj dzień!
Przy okazji krematorium przypomniała mi
się puenta biografii Hrabala, gdzie wspomniane było o tym, jak jego znajomi
zabrali urnę z prochami Bohumila po uroczystości pogrzebowej do jego ulubionej knajpy
„Pod Złotym Tygrysem”, na piwo, na ostatnie piwo. Takie milczące, jak
uskuteczniał to w ostatnich latach. Piękne, ujęło mnie to, aż siebie samego w
takim dzbanku wyobraziłem w swojej ulubionej mordowni na ladzie.
Najprostsze rozwiązanie, które pogrzebało niemal zawód grabarza - urny dostawiane na pomniku. W tym przypadku zastanawia jeszcze jedna z nich bez dat. |
Urzekła mnie prosta, czasem wręcz
modernistyczna forma nagrobków, w których nie ma nawet śladu odniesień do
religii. Niektóre w swej prostocie są wprost niesamowite. Natomiast krzyże lub
w ogóle odwołania do religii są może na co piątym grobie, bardzo rzadko spotyka
się figurki Jezusa, jego matki czy aniołków. Zdarzają się natomiast dość często
symbole alfa i omega.
W wielu miejscach pojawiają się
odniesienia do ważnych wątków z życia zmarłych, np. do muzyki.
Nie wiem co symbolizuje ten kieliszek, ale
głodnemu chleb na myśli…
Dwa pomniki, które w naturalny sposób
obrosły koroną cierniową
Ten akurat kojarzy mi się jedną ze scen z filmu
wg Lovecrafta – nieśmiertelne umysły podłączone do prądu…
Ten zaś, cóż... świeża historia jak widać, ale jest tak specyficzny, że nie mogłem się oprzeć. Wiem, pójdę za to do piekła.
Czesi zdecydowanie nie mają takiego
nakręconego ciśnienia jak Polacy na tworzenie z nagrobków tak ekskluzywnych pomników.
Wiele z rozwiązań jest prostych, banalnych wręcz, choć niektóre, jak na
przykład sztuczna, igielitowa trawa, budziły lekkie zdziwienie. Powszechne są
kolorowe żwirki zamiast płyty nagrobnej, co z kolei nieco niepokojąco się kojarzy,
gdy zobaczy się koty mieszkające na tym cmentarzu…
Sepultura w wersji Lego:
Obiekt, w którym najprawdopodobniej można
się pożegnać z prochami zmarłego, przed ich rozsypaniem na łące do „rozpraszania”
(rozptylove louka), która znajduje
się tuż obok. W drugą stronę znajduje się część z murami, w których są wnęki z
urnami – Kolumbárium.
Gdy przeglądałem potem zdjęcia przypomniał
mi się akapit, a jakże, z Hrabala, choć oczywiście nie o tym grobowcu - „…tam znajduje się ten pomnik, wykonany
według projektu Mood’ego: zwykły kamień z okrągłym otworem, takim o jakim śnił
i marzył też Hieronim Bosch, ten obraz znajduje się w Wenecji, ten gigantyczny
tunel, którym umarli przelatywali wprost w to gwałtowne światło…”
To chyba najmocniejsza emocjonalnie,
najbardziej wymowna rzeźba na tym cmentarzu.
Na końcu się okazało, że w automacie z kawą umieszczonym na cmentarzu
były najtańsze napoje w mieście, tańsze niż w muzeach czy na dworcu.
Oczywiście obowiązkowo była wymieniona lista produktów, które są w tych
napojach, a które mogą zawierać alergeny i tym podobne. Jak zresztą w
całej czeskiej branży spożywczej, w każdym barze, hospodzie czy
restauracji, gdzie jest pełna lista kilkudziesięciu produktów, a przy
każdym daniu ich numery.
I ten cmentarz był w sumie ostatnią rzeczą, którą zarejestrowałem za południową granicą. No, może poza Azjatami, którzy na brneńskim dworcu autobusowym sprzedali mi tradycyjne czeskie danie - smażony ser w bułce.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz