W sumie to nic nie przedstawia, pomyślałem tylko w czasie jednego z setów alkoholizujących w „miejskiej przestrzeni publicznej”, że gdybyśmy założyli teatr, specjalizujący się w przedstawieniach ulicznych, to moglibyśmy zgłaszać do Urzędu Miasta permanentne przedstawienia dydaktyczne o skutkach picia alkoholu. O degrengoladzie. O buncie i łamaniu prawa. O niepokorności. Przedstawienie wyglądałoby tak, jak niektóre sceny z filmów Woody Allena [a propos: jego ostatni film wymiata!]: siedzi kilku facetów, coś zajada, pije wino i tworzy słowotok trudny do zatrzymania. Gdyby podszedł patrol Straży Miejskiej lub policji bylibyśmy kryci przez działalność artystyczno-oświatową. Gdyby nas represjonowali, to byłoby to uderzenie w sztukę, w wolność wypowiedzi i takie tam pierdoły. Ale nie zrobimy pewnie takiego teatru. Tworzę za to ostatnio galerię korków po winach. Nadeszło lato, więc, jest czas na białe wino.
[galeria z kieszeni po Hasaparasie]
Spożywając alkohol w odpowiedni sposób można pojawiać się w wielu miejscach, gdzie toczy się kultura lub jej nibyodmiany, a dzięki jego obecności we krwi można jakoś zneutralizować jej ubóstwo. Dało się więc wytrzymać wśród tłumu trzeźwych na Hasarapasie i przy mizoginistycznych erupcjach Budynia z POGODNO [skądinąd całkiem niezły koncert, o wiele lepszy niż ten z Mundo], na różnych spędach publicznych, ale i na spotkaniu z Henrykiem Pająkiem. Nie wiecie kim jest ów pan? I bardzo dobrze. Nie zaglądajcie nawet do Wikipedii, to zbyt trywialne. Zawitałem tam kierowany podobnymi impulsami, które pchnęły mnie na [genialne w swej beznadziejności] seanse najgorszych filmów świata w „Moskwie”, podobnie jak idąc na koncert KUPY czy na drętwy wernisaż, na którym mogą dawać wino. Nie zawiodłem się, bo odkryłem tam zupełnie inny pokład kieleckiej kontrkultury. I nie było tam skinów, o dziwo, przy niezmierzonej, biblijnej wręcz wiedzy Pająka o Żydach wszelakich. Myślałem, że idę do zoo, do terrarium, a odkryłem niepojęty kosmos dyskusji o architekturze sakralnej i koronowaniu Chrystusa na króla Polski jako ogromnej bolączce politycznej. Po tym zdarzeniu muszę chyba zweryfikować swoje zdanie o kontrkulturze, która kwitnąć miała tylko muzycznie i na koncertach.
[kolekcja ulotna i wyrywkowa, maj-czerwiec 2010, jak na wybiegach mody. To się nosi, to się pije. Ale na niektórych zdjęciach odkrywam po fakcie ciekawe rzeczy, jak płonące Oko Bestii, albo Cień Demona…]
Starłem się ostatnio z dylematem, który sprowokowało Święto Kielc, kupiłem bowiem, przeciskając się przez masę ludzką, piwo niefiltrowane i niepasteryzowane z browaru „Koreb”, nalane do plastikowego kubeczka. Uciekłem z tej ulicy delektując się smacznym napojem i oddalałem się od centrum. Ale dopadło mnie pytanie: dokąd mogę dojść z tym piwem nie łamiąc prawa? W którym miejscu kończy się Święto Kielc? Czy na te dni na Sienkiewicza Lubawski zarządził odpust administracyjny? Czy zostanę ukarany? Wypiłem już przy IX Wieków i nie poznałem odpowiedzi na moje pytania.
A dla koneserów fajny materiał o alkoholach w PRL-u, w chujowej gazecie, ale za to sentymentalne i wzruszające. CZYTAJ
Tak, tak, co do mrożonej wódki to jest w tym pewna nieścisłość, gdyż
OdpowiedzUsuńpamiętam sytuację, którą miałem z wódką "Czerwona kartka". Musieliśmy
ją wrzucić na kilka dni do zamrażalnika, by zabić jej smak, a po tym
czasie nabrała konsystencji podobnej do kaszki. Ale bez łyżki się
obeszło. [co do "Łyżki" - kiedyś spotkany przypadkowo na kieleckiej
ulicy, po chwilowym powrocie z Walii, postanowił nie zostawić tej
sytuacji o suchym pysku. "Napijmy się tak jak kiedyś, gdy byliśmy
młodzi." A do okienka w "Felku" zakomenderował: "Proszę 2 najgorsze
tanie wina, których nikt nie kupuje i paczkę chipsów". Młodość i
sentymenty po niej są ciężkie.]
Kiedyś w sklepie z winkami, poprosiłem wino.
OdpowiedzUsuńByło dosyć ciemno , więc paniusia zaserwowała mi jakieś tam z górnej półki.A ja akurat sentymentalny się zrobiłem i chciałem za przystankiem chlapnąć winko najgorsze na świecie.Poprosiłem o wino z Dwikóz, Bodzentyna, lub Pińczowa nie było. No to jakieś polskie wino z wina tylko tanie. Nie było.Nie było żadnego wina polskiego owocowego.
Był tylko ruski spirytus rozcieńczony akwarelkami.
Wojna polsko- ruska o wino marki wino pomyślałem.
Nie ma już patyka , prawdziwego patyka.
Więc kupiłem wódę.
Była dobra, ale to wino z Pińczowa z dodatkiem mięty , no po prostu frument ...
A rano jak ci się dobrze odbiło , to pokój tonął w kwiatach .... w Kwiatach Jabłoni , z dodatkiem mięty.
Pychotka , jak mawiał kolega koneser Bill Clinton wyciągając i oblizując cygaro z Moniki.