Czasem
sam się sobie dziwię, skąd biorą się takie pomysły jak ten, by
wyjechać w lutym na wycieczkowy weekend na Śląsk, dokładnie w
czasie ekspansji smogu i mrozu, gdy dzień wciąż trwa zaledwie
chwilę i w sumie nic ciekawego nie przychodzi do głowy, cóż
takiego mielibyśmy tam obejrzeć i dokąd się udać. Ale decyzja
zapadła i trzeba jechać, zbierać energię, bieliznę na zmianę i
ruszać w drogę. Akurat dzień wcześniej przyjechałem z delegacji,
z miejsca będącego niezłą wprawką do postapokaliptycznych klimatów,
mocno magiczno-industrialnego, które wygląda na przykład tak:
Potem
dopiero pojawiły bardziej konkretne plany, choćby taki, by zobaczyć
bardzo nietypowe katowickie osiedle Nikiszowiec. Byłem tam przed
laty przez chwilę, gdy będąc w delegacji spałem nieopodal w
jakimś ponurym hoteliszczu, ale nie dane mi było wtedy nacieszyć
oczu widokiem tej niepowtarzalnej osady, a tym bardziej by zrobić tam
zdjęcia. Tym razem na spokojnie, jak typowi turyści, zmierzamy na
miejsce i po wylądowaniu na przystanku autobusowym zaczyna się od
stereotypowych widoków śląskich:
Górnicy,
górnicy
w
cimności zjeżdżocie
Lecz
jak do Barbarki
Świentej
porzykocie
Zaro
wom słoneczko
błyśnie
przy robocie
To
je nojważniejsze
czego
dlo wos chcemy
W
dniu waszego świnta
tego
winszujemy!
|
Zanurzamy
się w końcu w to zamknięte architektonicznie osiedle, ale jeszcze
przed wejściem widzimy nietypowe, czerwone wykończenia
kolorystyczne okien, od których jest dosłownie kilka wyjątków na
całym obszarze. A potem pozostaje tylko delektować się tą
jednorodną budowlą, klimatem powtarzalnym w uroczy sposób,
detalami i smaczkami naściennymi, którym daleko do
encyklopedycznego street artu.
Na nasze: "Masz majtki dziś?" |
Podwórka
różnią się nieco klimatem – niektóre aż się proszą, by
usiąść tam z piwkiem, czy też w takiej aurze pogodowej – z
ćwiartką, inne niestety nie mają w sobie tej magii i odpychają
wręcz złą energią. Generalnie jest pusto, ale łatwo można sobie
wyobrazić jak wyglądają te miejsca, gdy latem wszyscy zwieszają
się na balkonach lub przesiadują na nielicznych ławkach paląc
papierosy, popijając piwo, rozmawiając i nie wyobrażając sobie
nawet, by tą sielankę mógł zakłócić jakikolwiek patrol
mundurowy.
Wydawałoby
się to miejscem miłym i przyjaznym do życia – nie ma w okolicy
natłoku blokowisk, ruchliwych ulic, ale jest też dosłownie tylko
kilka nie-sieciowych sklepów i żadnej knajpy czy kawiarni, poza
jedną restauracją – albo nie potrafiliśmy ich znaleźć, choć
mroźne powietrze wzbudzało w nas potrzebę przycupnięcia na kilka
chwil przy kawie, więc rozglądaliśmy się za każdym zakrętem w
poszukiwaniu takiego miejsca. Jest za to niedawno zamontowany
monitoring, który jednak nie sięga swym okiem Saurona na podwórka,
stąd może i da się obyć tam bez knajpy, bo napić się można u
siebie, pod oknem.
Akurat
w czasie naszego leniwego spaceru pojawił się obwoźny handlarz,
który chodząc po uliczkach krzyczał przeciągłym modulowanym
zaśpiewem: „Kaaaaaaartofleee, ziemniaki, kaaaaaartofleee!”
i na początku nie zrozumieliśmy tego akcentu myśląc, że to
zawołanie z jakiegoś tutejszego minaretu, ale za chwilę gdy zza
zakrętu wynurzył się ziemniaczany domokrążca sytuacja się
wyjaśniła.
Z wystawy foto na witrynie sklepu - ich lokalny superbohater Super Metan |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz