niedziela, 26 lutego 2017

Śląskie impresje c.d.

   Nikiszowiec to tylko drobina w kosmosie Śląska, wysepka na morzu industrialu, zakamarek w labiryncie miast i wobec tego ogromu nasze podejmowanie decyzji o tym, gdzie jeszcze można się zanurzyć w te krótkie zimowe dni było piętnowane zupełnym przypadkiem i dowolnością. Był w tym wręcz podręcznikowy wpływ sytuacjonistycznej definicji dryfu, tworzenia trasy czy mapy miasta na podstawie tylko i wyłącznie subiektywnych obserwacji i chwilowych impulsów. Katowice są bardzo ważnym miejscem, fakt, choć widzieliśmy zaledwie jego ułamek, ale jest tam punkt, do którego koniecznie trzeba zajrzeć – wege bar „Złoty Osioł”, miejsce z najlepszym jedzeniem, wśród tych, które kiedykolwiek odwiedziłem, a byłem w wielu miastach, mmmm… Przy okazji dowiedziałem się, że przez to miasto przepływa rzeka, ukryta gdzieś pod skorupą ulic.

"CHYBA TŁUMIĘ ZŁOŚĆ"

   Na katowickich murach można oczywiście znaleźć sporo ciekawostek, okruchów artyzmu przemijalnego lub niezwykłych myśli, natomiast w tramwajach można znaleźć gniazda USB do ładowania telefonów, istny znak czasów. A to ważne, bo w środkach komunikacji publicznej spędza się tam chyba sporo życia, bowiem do naszego następnego celu podróżowaliśmy tramwajem 40 minut. Czas tej podróży pozwolił mi na niespieszną obserwację tego innego świata, w którym naprawdę sporo młodzieży, grup dzieciaków przebywa pod blokami, na ławkach. Z drugiej strony, gdy się człowiek napatrzy na wszystkie kibolskie napisy i wlepki, naczyta w nich o tym, jak to „Ruch” nienawidzi wszystkich, to spotykanie wszędzie takich nabuzowanych grupek opakowanych w dresy (a to już nie opis symboliczny, a stan faktyczny- to jest styl i dizajn tej aglomeracji) zaczęło mi już w mojej psychice generować narastające lęki.

   Pierwsza decyzja – jedziemy do Bytomia. Nie wiemy po co, może dlatego, że wydaje się być wzorcowym śląskim miastem, nigdy tam nie byliśmy i z Katowic da się tam dojechać tramwajem z ładowarkami USB. Po drodze setki przystanków, przejeżdżamy przez kilka miast lub dzielnic, kto to wie, świat za szybami tramwaju jest dziwny, niepokojący i mroczny. I tymi samymi słowami można określić sam Bytom – nie ma tam cukierkowego, kawiarnianego centrum jak w Katowicach, rynek nie jest tak sterylny i radosny jak ten w Gliwicach, z pustych witryn sklepowych i mało wyzywających uliczek wyziera niemal westernowy klimat, jest pusto i ponuro. Na rynku zupełnie przypadkiem, poniekąd dzięki intrygującej, narożnej ozdobie kamiennej, odkrywamy knajpę, której wejście nie zapowiada się zbytnio zachęcająco, ale jest naprawdę przyzwoita, więc tankujemy tam w siebie gorącą kawę i zimną wódkę, by zmierzać dalej, na kolejny tramwaj w stronę Zabrza.



   Dlaczego Zabrze? Akurat tam kilkanaście lat temu, spędziłem kilka miesięcy, pracując i pijąc, pijąc i pracując, naprzemiennie. Mimo to, że przemierzałem ulice tego miasta, to nie wiedziałem, że stoi tam stalowy, eksperymentalny dom sprzed niemal 100 lat – jak można coś takiego ominąć? Przyzwoitość nakazuje, by honorowe obywatelstwo czy też meldunek w tym domu powinien dostać Kelthuz. 

   Miasto od czasu mojej bytności tamże sporo się zmieniło, ale wciąż, szczególnie poza centrum zachowało swój nietypowy architektoniczny charakter, co szczególnie widać po wolno stojących domach. 
Taki ładny dom, a tam siedziba straży miejskiej Zabrza...
"Dbaj o estetykę wyglądu"
Spokojna głowa ale tylko w hełmie”
   Potem jeszcze w przelocie gliwicki spacer, odwiedziny w tamtejszej filii „Złotego Osła”, która choć nie dorównuje oryginałowi, to i tak czaruje wege-smakami. Odkrywamy jeszcze po drodze nietypową rzeźbę, przy której jest tabliczka, z wyjaśnieniem, co autor miał na myśli przy tworzeniu dzieła.

Gliwice
Gliwice
Gliwicki rynek
    Czuję jednak spory niedosyt po tej wycieczce, bo to co udało mi się zobaczyć to zaledwie drobina Śląska, choć z drugiej strony wiem, że chyba jednak jego nadmiar może boleśnie przytłoczyć zmysły.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz