Gorzów, wciąż zwany jeszcze Wielkopolskim, jest miastem,
które ma chyba najsmutniejszy rynek jaki widziałem, bo choć trudno przebić
melancholię rynku w Radomiu, to ten gorzowski jest najzwyczajniej w świecie
zjebany. I podejrzewam, że nigdy nie nabierze typowego dla śródmiejskich rynków
spacerowego, sielankowego charakteru, chyba, że zlikwidują dwupasmową ulicę,
która jest jednym z jego obrzeży. Mimo wszystko Gorzów broni się, bo posiada
niewątpliwy urok niedostępny innym miastom, które już uległy betonowej „rewitalizacji”
centrum, jest wciąż dość mało dopieszczony architektonicznie wg nowej mody,
może niebawem zwiędnie trend betonowania miast i niszczenia naturalnej zieleni,
co uratuje to miasto przed zdegenerowaną industrializacją.
Magiczny cmentarz żydowski |
Oryginalnie, czyli do 1945 roku obowiązywała nazwa Landsberg
an der Warthe, ale przez krótką chwilę, gdy przyradzieckie władze nie mogły się
zdecydować na jakieś sensowne spolszczenie, funkcjonowała nazwa Kobyla Góra –
czyż nie urocze? Dzisiaj pozostałość tej sielskości, jaką obrazowała by ta
nazwa, jest czasem dotykalna wręcz, jak
choćby na uroczym skwerze przy ul. Chrobrego, który od czasów PRL ma tajemniczy
kształt mandali lub jakiegoś hinduskiego symbolu. Skwer ma ławki, stałych
bywalców sączących leniwie piwo, brak interweniującej policji czy straży
miejskiej, dużo drzew i chyba żadnego pomnika, a tuż obok świetną wege knajpę
„Dobra karma”.
Co do pomników, a może raczej figur ulicznych, to zaskoczyła
mnie ich spora ilość, myślałem, że to Kielce biorą udział w jakimś
współzawodnictwie, ale tam okazało się, że co kilkaset metrów jest jakaś postać
na ławce, czy choćby oryginalny Świńster na trawniku. Na ulicach tego
pół-wojewódzkiego miasta można znaleźć jeszcze choćby takie posągowe postacie jak
legendarny kloszard, żużlowiec, cygańska poetka Papusza czy rzeźby muzyków
Gorzowskiej Orkiestry Dętej. Folgują sobie, nie ma co.
Sprawdziliśmy też knajpianość tego miasta (jeżeli jest to wartość
mierzalna), zajrzeliśmy więc do nieźle się zapowiadającej, piwnicznej knajpy „The
Doors”, ale nie urzekła nas niczym, podobnie jak tandetna dość knajpa „Czar
PRL-u”, natomiast dość pozytywne wrażenie zrobił na nas pub „C-60”, w którym
poczułem zefir lekko stęchłego klimatu kieleckiego „Woora”, zarówno alkoholowy,
jak i muzyczny. Jednak zaniemówiłem gdy zobaczyłem co się dzieje w kawiarni „Letniej”,
a zaiste nie da się tego tak prosto opisać. Sam lokal dosyć przaśny, ale
alkohol tani, proste żarcie bufetowe, klimat siermiężny mocno, ale na zewnątrz
stoją stoliki i parasole, które już od rana gromadzą bardzo specyficzną
społeczność autochtonów. Jednak mocno intryguje scena z tęczą w tle i to ona
jest powodem tego, że miejsce to muszę nazwać niezwykłym. Po południu instaluje
się tam zespół brzuchatych i wąsatych muzyków dancingowych, by wieczorem porwać
w tany okoliczny kwiat seniorów i śmietanki miejscowej żulerii – ten niesamowity
widok, wraz z ciechocinkowym pierdolnięciem muzycznym, które mnie przyprawiło o
ból, to zestaw, którego moje zmysły nie wytrzymały. Ale jest w tym porażająca
moc!
Z nietypowych miejsc, które są poniekąd symbolem wizualnym
Gorzowa warto wymienić niesamowicie brzydką dominantę widokową czy słynne schody
donikąd, ale ja osobiście urzeknięty zostałem takim niemal niewidzialnym kioskiem
na Zawarciu, najdziwniejszym i najmniejszym miejscem handlowym, które widziałem
ostatnimi czasy.
Streetart w Landsbergu jest specyficzny, bo oprócz typowych
murali można odnaleźć wysmakowane ciekawostki, o które trudno w innych
miastach, jak np. ten wrzut 3D, który normalny człowiek omija, bo jest za
nisko, a odkrył go poniekąd dla nas Nataniel, dwuletni chłopiec, którego oczy
są właśnie na wysokości tegoż detalu:
Nieźle ma się tam też uliczny nurt poezji dyslektycznej, w
różnych wykonaniach, jak dla mnie przesmaczne:
Kuj żelazo puki goroce tylko sie kurwa nie popaż |
Huchał dmuchał i dostał raka puc |
Twój frajer to łowca motyli Józek twój garaż spalony. Boleć cię będzie |
I intrygujący cykl mozaikowy z murów Gorzowa
już-nie-wielkopolskiego:
Odpowiedzialność |
Empatia |
Intensywność |
Dla sąsiadów |
I takie tam różne, masońskie drzwi...
A dworzec pożegnał nas nietypowo - słyszeliśmy, że żebrzący menele mają wysokie standardy, których nabyli w niedalekim Berlinie, ale gdy na peronie po pytaniu o zwyczajowe "parę groszy" zapytałem "Czyli ile?" usłyszałem, że "A chociaż z 5 złoty", to zrozumiałem, że tu naprawdę obowiązują berlińskie standardy sępienia.
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuń