Dobre kilka dni temu skończył się post, ale nie zawsze to do
nas dociera, że on w ogóle trwa, alkohol przekrada się przez wszelkie możliwe
przeszkody, zapory i postanowienia. A o
tym, że funkcjonujemy wśród ludzi, którzy celebrują tenże post przed Wielką
Nocą dowiadujemy się w prozaicznych sytuacjach – gdy chcemy się z kimś napić w czasie
jego trwania , a on akurat odmawia z tegoż powodu (jak np. T.), albo gdy ktoś
nie przychodzi na koncert punkowy, bo jest Wielki Piątek (jak kiedyś M.). Jest
to dosyć ciekawe zagadnienie, bo nie jest tak oczywiste, gdy przywoła się inne
przykłady z życia, np. postać młodego Morawieckiego, znanego bardziej jako
wicepremier, który deklarował, że pości nie pijąc alkoholu przez 63 dni w
czasie, w którym trwało Powstanie Warszawskie. No ładnie, ładnie, ja w
ostatnich tygodniach tez miałem taką myśl, choć nieco łatwiejszą, bo zamarzyło
mi się nie pić w czasie, w którym trwało powstanie w Kronsztadzie. No ale bolszewicki
nałóg jest silniejszy, więc piłem…
W trakcie wyprawy po soję czy soczewicę na bazar (lub jak
mówią w Kielczech – na bazary) nabrałem niesamowitej ochoty na wizytę w
jednym z moich ulubionych barów „Warna”, w celu spożycia sobotniego czy
niedzielnego przedpołudniowego (!) piwa. Niestety, lub wręcz o zgrozo! - knajpa
zamknięta… Byliście tam kiedyś? W sobotę lub niedzielę rano lub przed
południem? Wcześniej to miejsce miało nazwę bodajże „Ararat”, miało też chyba
inne nazwy i chyba różne oblicza narodowościowe, ale miało swoją niezwykłą
specyfikę, może nieco inną niż kiedyś „Zagłoba”
na ul. Małej, ale naprawdę niepowtarzalną. Zawsze tam było kilka osób, ale to
nie było tak, jak myślicie – raczej rzadko pili piwo, częściej siedzieli przy
automatach lub przy barze gawędząc, podczas gdy ich żony sprzedawały rajstopy,
biustonosze i wszelkie odmiany dresów. Zimą przychodzili sprzedawcy po gorącą
kawę - widocznie była lepsza od tej sprzedawanej w budach na samych bazarach.
Można też było kupić kanapki, taki fast food własnego wyrobu, czy też kilka dań
na ciepło. Ale była też inna ważna rzecz, która przyciągała ludzi z bazarowego
plemienia – kibel. Płatny po 1 zł od sztuki. I mam wrażenie, że właściciele
knajpy na tym mieli największy biznes, właśnie na wydalaniu. Fajnie tak było
posiedzieć sobie przy piwie w zupełnie innym świecie, dość mocno egzotycznym,
poobserwować świat bułgarskich dandysów, te nerwowe zachowania w kolejce do
ubikacji i wszelkie odmiany bazarowej mody. To były przemiłe chwile, nie wiem
czy skończyły się na zawsze, czy to tylko zmiana wystroju, właściciela, nazwy
czy czegoś tam jeszcze. Ale co tydzień sprawdzam to miejsce, czy już nie
zaprasza na relaks ludzi zmęczonych handlem.
W nieco zbliżonych klimatach jest jeszcze jedno miejsce na
psychogeograficznej mapie miasta – nie za bardzo da się tam trafić celowo, bo
skąd niby? Miejsce na tyłach osiedlowego kompleksu handlowo-usługowego, w
zacienionej alejce, choć tuż obok firmowego sklepu z padliną. Gdy widzę to
miejsce kojarzy mi się oczywiście z dość mocno kontrowersyjnym filmem
surrealistów „Pies andaluzyjski” – ten przybytek nazywa się bowiem właśnie
„Andaluzja”. Jedna z recenzji tego miejsca wydaje się być najbardziej szczera,
ale trafna zarazem – „Mordownia osiedlowa
ale 5 gwiazdek dostaje bo dobre balety tam bywają”. Poza tym pomyślcie, jak
światowo może zabrzmieć osiedlowa opowieść: „A wiesz, ostatnie wakacje to w Andaluzji spędziłem…”
Natomiast jednym z najciekawszych koncertów ostatnich kilku
lat (jeśli nie więcej) był występ tczewskiej kapeli APORIA w minimalistycznym
wydaniu – w pokoju o powierzchni 20,5m2, w kameralnych warunkach dla
17 osób – jeszcze nigdy nie było takiej bliskiej relacji zespołu z
publicznością. Prawdziwa wisienka na torcie Punxperymentu.
Niestety, mimo, że orient wciąż rządzi, to po "Warnie", po Ormianach, Bułgarach, powstał kebab. Turecki, oczywista.
OdpowiedzUsuń