Skoczów zaskoczył mnie tym, że po wciągających Pszczynie i
Bielsku trafiłem do miasteczka, które wyhamowało mnie już na „dworcu”
autobusowym – wysiadłem tam lekko zaniepokojony pierwszym spojrzeniem i perspektywą
spędzenia tam choćby 3 godzin. I miałem niestety rację, próbuję sobie
przypomnieć cokolwiek z tego miasteczka i nic nie odkrywam, w zdjęciach, które
się stamtąd ostały jest tylko to z wielce wymowną tabliczką: „Rowerów opierać
nie wolno”.
Wyjechałem stamtąd z ulgą, po to, by za chwilę znaleźć się w
Cieszynie, co było zdecydowanie punktem kulminacyjnym całej śląskiej wyprawy.
Po Skoczowie, który niemal zniechęcił mnie do tamtejszych miasteczek, zmęczył,
spowolnił i skrzywił, wpadnięcie do takiego zjawiskowego miejsca jakim jest
Cieszyn było niczym zniszczenie Gwiazdy Śmierci. Wystarczyło się przejść
kilkaset metrów od dworca, jeszcze zanim dotarłem do centrum, by nacieszyć oczy
radosną naścienną twórczością.
[Cieszyn wita sielankowo]
Jest tam jakaś niezrozumiała magia, przyciąganie, które
sprawiły, że snułem się po cieszyńskich uliczkach jak zahipnotyzowany, niemal w
kółko, bywało tak, że odkrywałem, iż skręcając w niekontrolowany sposób w
kolejną uliczkę odnajdywałem się na takiej, na której byłem już wcześniej,
tyle, że przybywając z innej strony.
Nieopodal Rynku odnalazłem miejsce niesamowite, bar, który
chyba zresztą nazywał się po prostu „Bar”, jeden z tych, który jakby znajdował
się na płaskowyżu Roraima, pierwowzorze konceptu „Zaginionego świata”, bo najzwyczajniej
już nie ma takich w teraźniejszości - dosłownie z innego świata. Podstawą jest
oczywiście piwo „Brackie”, tyle, że panuje tam nietypowa cenowa zależność, jaką
pamiętam sprzed 15 czy 20 lat – piwo lane jest droższe od butelkowych. Różnica
jednak jest naprawdę niewielka, tak czy inaczej wolę beczkowe, zawsze wydaje
się świeższe, jeżeli jest z normalnego browaru, a nie z jakiejś tfu! tyskiej
fabryki – płacę więc 3,80 i siadam przy jednym z 3 stolików w barze i się
delektuję. Dla ścisłości – butelkowe kosztują 3,60. Przeglądam półki z wódkami –
mmmm, są takie rzeczy, których nie piłem, no, no. Domawiam pięćdziesiątkę
ciemnej, prawie czarnej wódki „Watra”, a pani pyta czy podać na ciepło. Stoję
zamurowany, ale grzecznie odmawiam, wolę w tradycyjnej formie. Potem domawiam
jeszcze jedno piwo i do niego „Dzięgielówkę” – kolejny nieznany mi smak. Cena –
chyba 3,60, tyle ile za piwo. Firma, która wyprodukowała te wódki ma też w
swojej ofercie taki rarytas jak „Piołunówkę” 50%, mmm... Średnia wieku ludzi,
którzy tam się przewinęli w czasie tych moich dwóch piw to 60 lat. Koło mnie
usiadł dziadziuś z laską, na oko miał z 80 lat, wypił swoje piwo dwa razy
szybciej niż ja i poszedł powoli dalej. Tak sobie wyobrażam szczęśliwą starość,
tylko taki bar jest do niej potrzebny – jeżeli nie ma baru, to nie ma starości,
bo traci ona wtedy swój sens. Wychodzę bogatszy o promile, nowe smaki i niesamowite
doznania. Kręcę głową z niedowierzaniem, że są jeszcze takie miejsca. Trafiłem
później na podobny bar, już z nazwą, „U Kazika” albo coś w tym stylu, nieco
dalej od Rynku, z cenami wyższymi o 20 gr. i już bez tej zaczarowanej aury, ale
i tak wypiłem tam porcję dla dorosłego turysty.
[wystawa sklepowa radzi – ale źle
radzi, wszyscy dorośli wiedzą, że cukier jest bardziej niezdrowy od
alkoholu...]
[esencja kielczeskości – prawie jak kieleckie „Jebać
policję” vs czeskie „Miluj bližního svého“]
[skrzynka elektryczna wypożyczona
z Tate Modern]
Wciąż w szoku po barowej nirwanie czuję potrzebę
odreagowania, zaglądam więc do księgarni, by kupić coś, co zapełni mi wieczór.
W moje oko wpada Hrabal, tak dawno nie czytany, a skoro za chwilę mam iść do
Czeskiego Cieszyna, to w sam raz. Nie wiedziałem wtedy jeszcze, że po
przeczytaniu tej książki (którakolwiek by to nie była, to zupełnie nieważne)
zakochuję się w jego pisarstwie. Znałem jego książki, zawsze traktowałem je z
nabożnością, ale dopiero teraz, przy tej okazji odkryłem wielkość smaku jego
pisarstwa. Potrzebowałem do tego tej bytności w Cieszynie, naprawdę. Zacząłem
więc od tego czasu kampanię zakupową, podobną do tej, która doprowadziła do
tego, że mam prawie wszystkie książki Topora – Hrabal i jego spojrzenie na
alkohol, szaleństwo, ta jego specyficzna wersja sytuacjonistycznego miejskiego
dryfu, to wszystko sprawia, że poczułem dekadenckie oświecenie, czytając jego
książkę zakupioną właśnie w Cieszynie.
[szczerze – pierwsze co mi
przyszlo na myśl, to sklep z wyposażeniem dla wywiadu wojskowego WSI.
Niestety, to tylko biuro poselskie PSL]
[David Černý? Niestety nie, ale też miłe]
Nakręcony niesamowicie tym, czym poczęstował mnie Cieszyn,
podążyłem za rzekę, do mitycznych Czech. Byłem kiedyś, ponad 20 lat temu, w
Czeskim Cieszynie, a jakże, znowu, jak to zwykle bywa w tych miastach, które
odwiedzam, jak nie w pracy to na koncercie, a tu na dodatek własnym. Cóż,
jedyne co pamiętam, że miejsce nazywało się chyba „Jazz Club”, ale nie wiem czy
istnieje jeszcze, szczerze wątpię. Pierwsze co widzę po przekroczeniu
symbolicznej granicy to pustka, nie ma prawie nikogo na ulicach, a spodziewałem
się raczej podobnej sielskiej, tłocznej, turystycznej atmosfery co po polskiej
stronie. Niestety, miasto wygląda prawie jak wymarłe. Jest za to sporo
otwartych sklepów z towarem ukierunkowanym ewidentnie na Polaków – alkohol i
słodycze. W większości z tych sklepów sprzedają w smutny sposób cierpliwi i
wytrwali w oczekiwaniu na klientów Wietnamczycy. Przemierzyłem tak kilka ulic i
miałem wrażenie, że widziałem wciąż to samo. W poszukiwaniu jakiejś piwiarni
dla „normalnych ludzi” brnę dalej i mijając zamknięte vinoteki niczego ciekawego
nie znajduję. Nie wiem, o co chodzi, może są poukrywane gdzieś w zakamarkach, o
których wiedzą tylko miejscowi? Nie spieszyło mi się, więc błądziłem, cykałem
fotki, ale wciąż się rozglądałem i minęło na pewno nie mniej niż 40 minut zanim
znalazłem coś, co uznałem za typową czeską piwiarnię. Nie ukrywam, że inaczej
sobie to wyobrażałem, ale już z zakupionym piwem obserwowałem to, co obwieszcza
początek końca ludzkiej komunikacji – Czesi z tabletami i laptopami w prostej
piwiarni.
[Józef
Tkaczuk w czeskiej wersji... kiedyś ten fenomen opanował cały świat]
[H.P. Lovecraft w wersji
czeskiej]
Samo miasto zrobiło na mnie wrażenie, jakby od lat 90-tych
niewiele się tu zmieniło, może dla nich ta rewolucja gospodarcza nie była tak
ekspansywna i nie wryła się też w mentalność miejską. Z drugiej strony nikt nie
pomyślał, by pozbyć się fantastycznych socrealistycznych sgraffito na blokach
czy płaskorzeźb na rynku, u nas w trakcie szalonych modernizacji i
rewitalizacji w ordynarnym stylu Lubawskiego zapewne by zniknęły.
[Czeski Cieszyn w wiecznej chwale
dla pracy]
Nigdy wcześniej nie miałem takiej soczystej mentalnie kielczeskiej,
wkręcającej wędrówki, jak ta po obu Cieszynach. Na dodatek z nowoodkrytym
Hrabalem. Cymes.
Kapitalny odcin jak zresztą cała seria, cieszy[n] też wyraźnie lepszy nastrój niż w poprzednich odcinkach:) Czekam więc na kolejne.
OdpowiedzUsuń''pierwsze co mi przyszlo na myśl, to sklep z wyposażeniem dla wywiadu wojskowego WSI. Niestety, to tylko biuro poselskie PSL.''
- e tam, znowu tak wiele się nie pomyliłeś...