Po wyjeździe z niesamowitego Cieszyna wszystko mogło stać
się rozczarowaniem, ale jeżeli nie ma się żadnych oczekiwań, prócz poznawania
niepoznanego, to się tak nie stało; jedynym uczuciem, które towarzyszyło mi w
Jastrzębiu-Zdrój było zmęczenie tym miastem. Potraktowałem je jedynie jako
przystanek w drodze do Raciborza, ale wiedziony ciekawością postanowiłem
spędzić w nim kilka godzin. Podejrzewam, że nie jest to jedyna smutna
pozostałość na Śląsku po peerelowskim boomie górniczym, który z wioski wzniósł
całkiem spore miasto. Nie odnalazłem się tam w ogóle, pierwsze zaskoczenie było
w momencie wysiadania z autobusu, który mnie tam przywiózł – wysiadłem na
całkiem sporym „dworcu” autobusowym, ale nie na tym, z którego miałem dotrzeć
do Raciborza – to był rozrośnięty do mega rozmiarów przystanek dla autobusów
miejskich i busów podmiejskich, a do dworca PKS, na którym musiałem się znaleźć
było kilka kilometrów. Miałem nadzieję, że po drodze zbłądzę do czegokolwiek,
co choć trochę przypomina centrum miasta, ale szczerze mówiąc nie wiem czy oprócz
blokowisk istnieje tam coś jeszcze. Pustynia. Z blokowymi muralami sprzed 40
lat.
Ale był jeden plus – tuż obok „dworca” było skupisko budek
handlowych, gdzie sprzedawano majtki, zabawki i kwiaty, ale wśród tych bud były
chyba trzy, w których sprzedawano, a jakże, alkohol – czyli to co lubię. W
spokoju usiąść, obserwować autochtonów, słuchać rozmów, delektować się wolno
upływającym czasem. Alkohol-Zdrój. I tam mi się przypomniał tekst wybazgrany
na którymś z dworców - "Gieksa podbyra chlyb gołębią".
A w międzyczasie ślady radykalnego ostracyzmu społecznego.
Na koniec z ulgą wsiadam do autobusu na dworcu, który wydaje
się być nieudaną podróbą naszego kieleckiego dworca PKS – okrągły, sporo
schludniejszy ale jeszcze bardziej opustoszały. Racibórz też jest dość mocno
nasiąknięty „śląskością”, ale zupełnie inaczej niż Jastrzębie. Nie przytłacza
blokową zabudową, pozwala odpocząć, gdy zanurzam się w uliczki prowadzące w
miejsca, w których niby nic nie ma, ale i tak fajnie jest się tam powłóczyć.
Między blokami pojawiają się neoruiny, trudno dociec, czy to fantazja twórców
osiedla, czy jakieś późniejsze innowacje.
Pomnik człowieka, który pyta wprost: "Co się, kurwa gapisz?"
XIX-wieczna kamienica z uroczymi mozaikami, które jednak okazują się być z 1974 roku
Zwieńczeniem tego około-śląskiego tournee była wizyta w
gliwickiej filii najlepszej wege-knajpy, jaką odkryłem w swoich wojażach krajowych,
czyli „Złoty Osioł” z Katowic. Niebiosa w gębie. I koniec.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz