niedziela, 20 maja 2018

Liban


    Byłem „na Libanie” i choć brzmi to niepoprawnie językowo, to nie wiem jak inaczej to sformułować. Liban to po prostu pozostałości kamieniołomu, choć Liban to tak naprawdę nazwisko jego założyciela, stąd więc potoczna nazwa. Miejsce jest niesamowicie dzikie, zupełnie różne od kieleckiej Kadzielni czy Wietrzni, gdyż jest zarośnięte gęstymi chaszczami, które doskonale skrywają imprezy, ogniska, bębniarzy, pogan i cholera wie kogo jeszcze. W nocy przesilenia letniego może być tam całkiem ciekawie.

    Przyroda w tym postindustrialnym wydaniu jest niesamowita, informacje o żyjących tam gatunkach robią wrażenie, równie duże wrażenie robi też świadomość jak ta przyroda się tam zmienia wraz z poziomem wody, co widać wyraźnie po korzeniach, które wyrastają prawie pół metra od ziemi.

    Pierwsza wizyta w tym miejscu jest ubogą, ale jednak trochę ekscytującą namiastką odkrywania miast azteckich w dżunglach Ameryki, tyle, że tu odsłaniają się przemysłowe trupy, szkielety maszyn i konstrukcji.

    Dosyć upiorne jest natomiast chodzenie po ścieżkach wijących się wśród zarośli, wyłożonych macewami z żydowskich nagrobków, mając świadomość, że tuż obok był cmentarz, na terenie którego w czasie wojny był obóz koncentracyjny, którego więźniowie pracowali właśnie w tym kamieniołomie. Okazuje się jednak, że owe macewy to pozostałość po scenografii do filmu „Lista Schindlera”.

    Całkiem niedaleko na Podgórzu straszy też inny obiekt, wciąż czynny jednak, ale muszę przyznać, że swym ponurym obliczem tworzy podobny klimat jak Liban.

1 komentarz:

  1. Przypomina to raczej ''rust belt'' w wersji mikro, to co pozostało z niegdyś potężnego amerykańskiego przemysłu.

    OdpowiedzUsuń