Wilno jak wiele
innych miast ma swoje dwa oblicza, jest przedzielone torami
kolejowymi na zupełnie różne światy, podobnie jak w Kielcach, gdy
po wyjściu z tunelu pod dworcem wynurzasz się na Czarnowie, który
jest kompletnie inny od blichtru i światełek Sienkiewki z drugiej
strony dworca; podobnie też jak w Bratysławie - gdy przejeżdżasz
na drugą stronę Dunaju i stoisz zupełnie bezradny rozglądając
się po otaczającym cię ze wszystkich stron przytłaczającym
blokowisku. Na szczęście spędziliśmy po tej nieturystycznej
stronie Wilna niewiele czasu, pragnąc jedynie zaspokoić ciekawość
„co tam jest?” w oczekiwaniu na odjazd autokaru powrotnego do
Polski. Natomiast pierwsze wrażenia po przyjeździe z Kowna były
poniekąd zgodne z moimi oczekiwaniami – miasto sprawiało wrażenie
sielskie, dokładnie wpisujące się w ten krąg kulturowy, który
znamy najlepiej, czyli słowiańszczyzna z widocznymi wpływami
rosyjskimi. Już przejazd trolejbusem z dworca wprawił mnie w
błogość, której niemal nic nie rozproszyło. Dzielnica z
biurowcami, strasząca z dala aluminiowo-szklanymi molochami też
była odgrodzona od centrum, tym razem rzeką i nie dominowała nad
miastem, nie psuła spokoju wędrówek i jakoś mnie tam w ogóle nie
ciągnęło.
Dworzec wewnątrz |
Dworcowy troll |
Bliska obecność
Rosji jest nie do zatarcia, język rosyjski jest tam obecny wszędzie
– mówią nim turyści, także ci zakupowi, mówią sprzedawcy i
kelnerzy, nawet wlepki na ulicach są z cyrylicą. jednocześnie nie widać niemal zupełnie pozostałości socrealistycznych, gdzieś udało mi się doczytać, że kilka lat temu zakończył się proces usuwania tych pozostałości z ulic, ostatnie elementy były demontowane z któregoś mostu.
W wielu miejscach widnieją tablice upamiętniające tragiczne wydarzenia z początku lat 90-tych |
Raczymy się kawą z
kiosków (które nieco zastępują nasze „Żabki”, tyle, że nie
ma tam alko), jest dość tania i duża, nie ukrywam, że nieco
odstręcza mnie ten hipsterskowaty klimacik kawiarni i lęk, że gdy
poproszę o kawę dostanę taką malutką, którą nawet nie zdążę
się nacieszyć. A tak - po wyjściu z kiosku zalegamy na ławce,
sączymy kawę i wrażenia uliczne, skanuję tamtejszy świat,
dźwięki, ludzi. Brakuje w tym wszystkim lokalnej gazety czytanej
czy oglądanej bez pośpiechu - zawsze po takim zagranicznym
wyjeździe łapie mnie smutek, że nie kupiłem jako pamiątki
jakiegoś lokalnego tabloidu, który w miejscowym języku opisuje
afery, patologie i dziwactwa krzycząc wielkimi tytułami i
paraliżując wzrok rozpikslowanymi sensacyjnymi zdjęciami. Cóż…
Podczas gdy kienesa karaimska, czyli świątynia kontestatorów judaizmu wabi swoim urokiem... |
To Synagoga Chóralna w wiecznym oblężeniu |
Na ścianach
wypatrując wlepek i szablonów odkrywam plakaty informujące o dwóch
zaiste ciekawych koncertach – dzień po naszym wyjeździe miał
grać Inner Terrestials, który kilkanaście lat temu dał
niesamowity koncert w Kielcach, jeszcze ze śp. Paco, a dosłownie
przed chwilą grał w Żelebsku (na który to festiwal nie pojechałem
z powodu przepracowania, karwasz!), zaś półtora tygodnia przed
naszym przyjazdem odbył się bardzo mroczny koncert, na którym był
obecny kielecki Bestial Raids – po prostu się nie zgrało.
Jedna z najbardziej niesamowitych rzeczy, które spotkałem w Wilnie - instrument z butelek i wirtuoz, który robił z nim cuda, aż obdarowałem go 1 € |
Euro obowiązujące
w sumie od niedawna na Litwie przyczyniło się chyba do relatywnie
wyższych cen - ciężko kupić wino w sklepie poniżej 20PLN, ceny
jedzenia i piwa „na mieście” też są niezbyt przyjazne.
Próbowałem oczywiście piwa litewskiego, które w swym głównym
nurcie nie bywa zbyt ciekawe, ale mają jednak trochę piw typu ipa,
jak choćby te z z browaru, który ma logo mocno kojarzące się ze
swastyką, choć jego geneza jest nieco inna, jak zwykle - ludowa.
Wiele piw puszkowych
sprzedawanych jest w objętości pinty, czyli 568 ml, choć
butelkowych takich nie widziałem. Spotkałem za to piwo, którego
dizajn chyba sugeruje, że to Litwini wygrali bitwę pod Grunwaldem i
ten sposób propagandy jest zaiście ciekawy, uważam wręcz, że
Polacy powinni mieć zniżkę na to piwo, by móc być w pełniejszy
sposób zindoktrynowani, hehe.
Muszę się
przyznać, że jedyny alkohol w miejscu publicznym ze względu na
dużą ilość kamer i brak kasy na ew. mandat, wypiłem w miejscu
bardzo nietypowym, ale jakże urokliwym – gdy wszyscy kierują się
pewnie na cmentarz Rossa, my odwiedziliśmy niesamowicie klimatyczny
cmentarz bernardyński, z ogromną ilością polskich akcentów,
położony nad rzeką i kończący się na kilkunastometrowej
skarpie, która pochłania powoli niektóre groby, no i właśnie
tam, w ciszy, w cieniu i zadumie wypiłem to jedyne nielegalne piwo.
Cmentarz Bernardyński |
Ta rzeźba ścienna na ulicy Republiki Zarzecza naprawdę mnie urzekła |
W pewnym etapie
wędrówki, wchodząc po długich schodach wiodących w stronę
centrum, moja podświadomość kazała mi się zatrzymać, bo
zauważyła to, czego normalnie nie zarejestrowałem – stoję więc
i czytam, a tam wykute wiersze i po polsku słowo „wódka”. Aha,
rozumiem już więc czemu stanąłem. Okazuje się, że to schody
Miłosza z jego wieloma cytatami, muszę przyznać, że dość
ciekawa rzecz, o której jakoś trudno cokolwiek doczytać w
przewodnikach.
„Panie Boże,
lubiłem dżem truskawkowy
I ciemną słodycz
kobiecego ciała.
Jak też wódkę
mrożoną, śledzie w oliwie
Zapachy cynamonów i
goździków
Jakiż więc ze mnie
prorok?”
|
Oczywiście jest w
Wilnie wiele rzeczy do obejrzenia, także z tych ulicznych,
oswojonych czy wręcz galeriowych ekspozycji, ale ponieważ są one
opisane i obfotografowane dość dobrze, to nie ma co nimi tutaj
epatować, choć przyznaję, że fajnie się snuje uliczkami i ogląda
te wszystkie detale.
Przyłapany na gorącym uczynku |
Kto oglądał filmy Clive'a Barkera ten wie, z czym mi się to kojarzy... |
Woda święcona do picia? |
Gdzieś między blokami |
I na koniec dosłownie piękny kwiatek;) |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz