„Kiedy jesteś gdzieś z pijakiem, możesz zauważyć, jak pijak napełnia twój kieliszek, żeby móc opróżnić swój. Dopóki pijesz, picie jest w porządku. Dwoje to jest towarzystwo. Picie jest zabawne. Jeżeli stoi przed wami butelka, to nawet jeżeli twój kieliszek nie jest jeszcze pusty, pijak doleje trochę do twojego kieliszka, zanim napełni swój.” Co to ma wspólnego z koncertem hardcore’wym? Nic. No, może trochę. To cytat z nowej książki Chucka Palahniuka „Niewidzialne potwory” i jeżeli w muzyce pewne rzeczy są osiągnięte w skrajnej formie, jak robi to np. NONSAKRUM, to w literaturze robi to tenże autor. A może jeszcze to, że zastanawia mnie czasem, co ci hardkorowcy w czapkach z daszkiem wiedzą o hardkorze koncertowym… tym pijackim… Czy gdyby przed koncertem musieli wytrąbić wódkę z gwinta, też byliby tacy hardzi? Gdyby próbowali, jak G. i B., podjebać patrol policji do ich przełożonego za niezatrzymanie ich za picie w miejscu publicznym, czy też byliby tacy pozytywni? Gdyby wypalili 40 fajek od rana, też byliby tacy skoczni? Gdyby od 20 czy 25 lat chodzili na koncerty i cały ten zgiełk, szum, hałas i stukot obijał się o wnętrze czaszki jak bokserowi przez wszystkie walki na ringu, to wciąż byli by tacy tru? A po tym wszystkim trzeba spędzić ten koncert z piwem w ręku, bronić szklanki z tym drogocennym płynem przed rozszalałą skaczącą zgrają i wysłuchać tej ściany dźwięku kiwając głową i chłonąc każdym kawałkiem skóry, każdym włosem i każdym kawałkiem ubrania ten gęsty papierosowy dym tunelowy. Czy po tym wszystkim da się delektować muzyką? No da się, to w końcu kardkor bez dresów.
Ale z drugiej strony, po nie tak krótkim wcale zniesmaczeniu tym dresowo-gimnastycznym spektaklem, pomyślałem, że ten nieco ”obciachowy” imidż [no nie miałem aparatu akurat!] może być w prostej linii kontynuacją punk rockowej stylistyki szokowania. Dresy adidasa, białe buty do czarnych spodni z białym paskiem [i oczywiście „Vegan”] i koszulką w spodniach, rozkroki sceniczne, grzywki zaczesane, taneczna choreografia i harcerskie zabawy grupowe to wszystko nie pasowało mi do tej muzyki, ale potem ten przebłysk – to wciąż jest punk rock chyba. Może są pozytywni, są strajtedżami, mają zamerykanizowane myślenie muzyczne, ale skoro mnie przez chwilę zniesmaczyli to punk żyje [może i gnije lub mutuje, ale żyje].
Aha, ten koncert to było 5-cio lecie NONSAKRUM w „Tunelu”, 23 kwietnia 2010. Za 5 złotych kupa niezłej muzyki z metalcore’wych klimatów – SOMA PROCESS, RISE i NONSAKRUM. Pierwsza kapela miażdżąca i dołująca niskimi tonami. Druga gorzej w odbiorze dla mnie [bo te szczególiki muzyczne, niuanse, nutki…] ale zabawowo publiczność ich doceniła. A NONSAKRUM kolejny raz na dwa wokale mi daje się odczuć jako czołg dźwiękowy, który przejeżdża bez oporów przez okopy I Wojny Światowej i nie ma go jak zatrzymać. I „ten popierdolony perkusista”, jak ktoś określił na pewnym forum. Muzyka bez zbędnych wstawek, ozdobników, bez litości i ograniczeń. I tyle. Tego samego wieczoru zagrały KOMETY we „Wspaku” dla 40 osób i PSYCHOCUKIER w „Mehehe”. Coś się dzieje.
Ale z drugiej strony, po nie tak krótkim wcale zniesmaczeniu tym dresowo-gimnastycznym spektaklem, pomyślałem, że ten nieco ”obciachowy” imidż [no nie miałem aparatu akurat!] może być w prostej linii kontynuacją punk rockowej stylistyki szokowania. Dresy adidasa, białe buty do czarnych spodni z białym paskiem [i oczywiście „Vegan”] i koszulką w spodniach, rozkroki sceniczne, grzywki zaczesane, taneczna choreografia i harcerskie zabawy grupowe to wszystko nie pasowało mi do tej muzyki, ale potem ten przebłysk – to wciąż jest punk rock chyba. Może są pozytywni, są strajtedżami, mają zamerykanizowane myślenie muzyczne, ale skoro mnie przez chwilę zniesmaczyli to punk żyje [może i gnije lub mutuje, ale żyje].
Aha, ten koncert to było 5-cio lecie NONSAKRUM w „Tunelu”, 23 kwietnia 2010. Za 5 złotych kupa niezłej muzyki z metalcore’wych klimatów – SOMA PROCESS, RISE i NONSAKRUM. Pierwsza kapela miażdżąca i dołująca niskimi tonami. Druga gorzej w odbiorze dla mnie [bo te szczególiki muzyczne, niuanse, nutki…] ale zabawowo publiczność ich doceniła. A NONSAKRUM kolejny raz na dwa wokale mi daje się odczuć jako czołg dźwiękowy, który przejeżdża bez oporów przez okopy I Wojny Światowej i nie ma go jak zatrzymać. I „ten popierdolony perkusista”, jak ktoś określił na pewnym forum. Muzyka bez zbędnych wstawek, ozdobników, bez litości i ograniczeń. I tyle. Tego samego wieczoru zagrały KOMETY we „Wspaku” dla 40 osób i PSYCHOCUKIER w „Mehehe”. Coś się dzieje.
Czy tego chcesz czy nie Ci "hardzi hardkorowcy" to budulec nowej sceny. Czasy się zmieniają, wszystko idzie do przodu i wygląd publiczności też. Przyznam Ci rację że lans też swoje robi, ale akurat na tym koncercie czuliśmy się jak wielka rodzina i tak samo się ubieraliśmy, jedność. Nie rozumiem też części o wódce przed koncertem ? To chyba była najbardziej żałosna część tej notki. Czy żeby pokazać jakim się jest punkiem trzeba pić wódkę w bramie przed koncertem ? Przykro mi stary ale lata 80dziesiąte gdy wasze bandy buntowały się przeciwko komunizmowi minęły dawno. Ja wódki wolę się napić na afterparty z kapelami, a ilości koncertów na których byłem też mi już powoli trudno zliczyć. Także na drugi raz mierz innych swoją miarą i weź pod uwagę że czasy starego punku powoli odchodzą w niebyt. I jeżeli jesteś jesteś tym typem, który stał z piwem przy scenie i się obraził jak go trąciłem w moshu (prawdziwy punk) to szczerzę współczuję i na drugi raz proponuję stanąć gdzieś dalej z tyłu a nie przeszkadzać w zabawie i zrobić miejsca tym "młodym dresom".
OdpowiedzUsuńA mi się wydaje że dresy i niepicie poza wymiarem "imidżowym" mają o wiele ważniejszy wymiar praktyczny. Obecnie gra się muzykę bardziej ekstremalną i bardziej wymagającą (od strony czysto fizycznej) zarówno od muzyków jak i od publiki. Sam w latach 90-tych byłem nastolatkiem i pamiętam że dres to był totalny obciach i wiocha. Jednak na gigu takim jak w Tunelu odzienie sportowe okazuje się jak najbardziej sensowne, podobnie zresztą jak wstrzemięźliwość alkoholowa. Gdybym przed koncertem pozwolił sobie na więcej niż symboliczne piwo i do tego założył na siebie półtonową, wyćwiekowaną kurtkę (i pasujące do tego buty) to pewnie gdzieś w połowie gigu umarłbym z odwodnienia. Co prawda dobiegam 30, jednak widzę po młodszych kolegach że traktują starszych (w skórach i ćwiekach) z taką samą rezerwą jak ci traktowali np. hipisów, więc odwieczna zasada przewalania wszystkiego do góry nogami z każdym kolejnym pokoleniem wciąż ma zastosowanie.
OdpowiedzUsuńCo zaś się tyczy wyglądu kolegów z Nowego Targu to wszyscy zaangażowani w tamtejszą scenę wyglądają podobnie. Gdyby grał zespół ze Złotowa to ludzie przyjechaliby w luźnych portkach i dżokejkach, zaś Lublinianie mieliby na sobie wchuj anarchizujących naszywek. Wygląda na to że na scenie świętokrzyskiej przyjmuje się wygląd dresohiphopa ;)
Pozdrawiam,
"Invisible monsters" Palahniuk napisał 11 lat temu, pozdrawiam.
OdpowiedzUsuń