W sumie bez entuzjazmu szykowałem się na kielecki festiwal FIRMAMENT, bo muzycznie nigdy mnie jakoś nie pochłonął, ale z drugiej strony jak na Kielce to dobra impreza, zawsze coś ciekawego i wartościowego tam się wydarzy, a jako jeszcze dodatkowy motywacyjny element to mój lekko wciąż wzrastający szacunek dla Wici. Nadszedł więc moment, czas wyruszyć, przed łyknięciem kultury wypada łyknąć trochę wina, na wzrost tolerancji, co okazało się w piątek niestety niezbędne… Zawitaliśmy do KCK na drugą połowę koncertu Drum&Dress, bez żadnego popychacza niestety i słuchałem ich z lekko przekrzywioną głową. Instrumentalnie nieźle, może i bliskie perfekcji, ale muzycznie nie porywa, brak wizualizacji też nie pomaga w odbiorze, brak wyrazistości albo jakiegokolwiek grzmotu ze sceny. Przypomniał mi się podobny nieco [tylko nieco] PUCH, zespół w 25% kielecki [niestety zakończył się śmiercią naturalną, a Piter pogrywa teraz w Almost Dead Celebrities], instrumentalnie serwujący w zbliżony sposób, ale Matula potrafił jak Demiurg ze sceny sterować światem za pomocą klawiszy syntezatora i ich koncerty były zdarzeniem lub zderzeniem. A w trakcie występu D&D pada fundamentalne pytanie Tokariewa „Czy oni wierzą w to co grają?”. Występ zupełnie bez efektu pamięci. Jak alkoholicy się dobierają na zasadzie: ja lubię wypić, ty lubisz wypić, to się napijmy razem… to oni chyba tak się dobrali muzycznie, tylko tu chodzi o muzykę, o twórczość, wybuch, rozładowanie, energię… czego brak, jak i w LETKO, które nastąpiło potem. W przerwie zaopatrzeni w „Mołdawską Dolinę” [biała, Muscat] mogliśmy stawić czoła kieleckiej dolinie. Gdyby nie żywa momentami perkusja [„Puzon” - tak, on też miał taką ksywę] to bym wyszedł wcześniej, bo jakkolwiek ratowała ten projekt, to mi się po prostu nie podobało, nawet wizualizacje się nie wryły jako pozytywne doznanie. Słyszałem ich płytę, owszem, świetnie nadaje się jako tło do rozmowy, nic z niej nie zapamiętałem jednak oprócz dobrego [jak na Kielce – nie pamiętam czy chodziło o to „jak na Kielce” czy w ogóle…] wrażenia. A poza tym wciąż miałem nieodparte wrażenie, że jest w tym jakieś nietajne podobieństwo do muzyki, która towarzyszy nam na zakupach w hipermarketach. Nie dotrwaliśmy jednak do końca, bo skończyło się wino.
Sobota zaskoczyła naprawdę dużą ilością ludzi na koncercie, my spóźnieni czyli po happeningu i filmach, ale i Emiter nie miał w sobie nic co skusiłoby nas na rzucenie choćby na nich wzrokiem. Lepiej było już kartkować „Poetycką pocztę Wici”. A Fisz Emade Tworzywo… rewelacyjne! Widziałem kiedyś Fisza na jednym z festiwali [chyba w Mysłowicach], ale nie zostawił po sobie w mojej pamięci czegokolwiek, natomiast ten koncert to jedno z ciekawszych wydarzeń muzycznych tego roku w Kielcach. Sam imidż zespołu jak Beastie Boys, krawaty, koszule, marynarki, a przede wszystkim mocne, żywe brzmienie, perkusja prowadząca rytm całego koncertu, czasem zaskoczenia muzyczne, energia. Porażające, choć to nie jest mój przedział muzyczny i znam ich płyty zaledwie wyrywkowo. Kompozycja całości przedstawienia niemal doskonała. Zniesmaczyło może samo zakończenie, gdy ze sceny ogłoszono koniec koncertu a publiczność grzecznie zamilkła i skierowała się do szatni jak dobrze wytresowani konsumenci. Poza tym była to impreza bez rzucającej się w oczy ochrony i bez obmacujących plecaki troglodytów. A jednak się da.
[Aha, w obsłudze wydarzeń pomagała Kadarka z „Biedronki”, zaś dla podtrzymania krążenia w kiepskich, mroźnych warunkach zewnętrznych: Polska Wiśniowa, a potem Żołądkowa z Miętą.]
[Aha, w obsłudze wydarzeń pomagała Kadarka z „Biedronki”, zaś dla podtrzymania krążenia w kiepskich, mroźnych warunkach zewnętrznych: Polska Wiśniowa, a potem Żołądkowa z Miętą.]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz