poniedziałek, 5 lutego 2018

Gra w grę. Alkogra kielecka.

    Gra jest prosta, trzeba danego wieczoru zaliczyć jak najwięcej punktów i nie paść. Pretekstem niech będzie koncert THCulture w Bazie Zbożowej i nie ukrywam, że to dodatkowe wyzwanie, bowiem to bardzo specyficzne miejsce, w którym alkohol jest kompletnie zakazany. Strzeżone jest przez firmę ochroniarską, która bardzo poważnie traktuje swoje obowiązki, jednak buda, w której siedzą obok bramy jest powierzchnią eksterytorialną, jest jednocześnie na terenie bazy, jak i poza nią, dlatego ochroniarze stojąc bliżej ulicy mogą tam pić alkohol. Kiedyś, będąc tam na jakiejś imprezie muzycznej w garażach z tyłu, zostałem prawie aresztowany przez jednego z tych cerberów, bowiem przeszedłem przez budynek, a nie drogą zewnętrzną, tyle, że ten pan był o dobre 2 promile bardziej pijany ode mnie, zgrywus jeden.

    Po drodze nie ma zbyt wiele sklepów, w razie czego jednak zakupiłem ćwiartkę i setkę (punkt 1 w grze). Ta pierwsza wpływa delikatnie do mojego krwiobiegu w czasie spaceru na to geograficzne zadupie (punkt 2), choć muszę przyznać, że kulturalnie Baza się broni, choćby z powodu Teatru Ecce Homo czy tych nieszczęsnych koncertów organizowanych przez natchnionego, czy wręcz nawiedzonego kierownika Turka. Druga, malusieńka buteleczka zostaje nielegalnie wniesiona (punkt 3) na teren BazZboż. Jako pierwsza gra Żywica, spoko, czas nawet nie stracony, potem zwyczajowa przerwa na zmianę zespołów, w czasie której udaję się do najbliższej Żabki (punkt 4), która już niejedno widziała – to ten sklep, który jest jednocześnie najbliższy dla klubu "Wspak", gdzie czasem bywają koncerty, na które nie ma sensu chodzić, jak i takie, które się odwołuje w ostatniej chwili (jak Włochaty). Ale miejsce sprzyja alkoholowej integracji przed wejściem do klubu, więc warto bywać, niekoniecznie na koncercie, podejrzewam, że część ludzi nigdy tam nawet nie wchodzi. Z Żabki zabieram 2 ćwiartki, jedna po części spożyta w drodze, reszta podzielona z B., który z kolei przyniósł coś swojego (punkt 5), co udaje sok warzywny, ale ja tam alko wyczułem, ha. Druga zaś schowana w resztkach śniegu przed bramą (punkt 6), taki stary harcerski sposób, by po wyjściu z koncertu mieć od razu co w siebie wlać. Sam koncert THCulture smakowity nawet bardziej, niż te alko przekąski, niesamowicie wyrafinowana sprawa, w której perkusja odgrywa niesamowicie istotną rolę – brzmiało bardzo dobrze, bujało i grzało równie mocno. I koncert, choć niby główna atrakcją wieczoru, to jest dopiero punktem nr 7 całej gry w alko-kulturę. Potem pkt. 8 czyli wygrzebanie ćwiartki ze śniegu i delektowanie się jej naturalnym chłodem w drodze do skupisk miejskich, śródmiejskich przybytków, w których gromadzą się twarze znajome, równie chętne do wypicia, ale oczywiście w trakcie tej drogi, która jest jednocześnie długą rozmową, warto coś wypić, bo klimat podniebny dobry, więc kolejna Żabka i kolejna ćwiartka (punkt 9), której większą część spożywa się w zakamarkach uliczek odbiegających od ul. Winnickiej w stronę ul. Kościuszki – to bardzo miła okolica, w której wiele chwil dziecięcych spędziłem. Tu kończy się niestety część gry, w której samemu próbuje się narzucać reguły, a następuje część upadkowa, schyłkowa, w trakcie której zamykamy się w paszczach potworów knajpianych, nie wiedząc, kiedy zamkną się nad nami mrokiem i bezsilnością wobec praw biologii i chemii, gdy organizm straci siłę panowania nad powiekami, koordynacją ruchową i zrozumiałością mowy.

    Ta część trasy mogłaby być bardziej rozbudowana, na przykład gdybym wiedział, że zaraz po tym weekendzie „Starman” ogłosi upadłość wszedłbym i tam, bo choć nie przepadałem za tym miejscem, jak i za wcześniejszym „Krockodyl’em”, to był punktem w pewnego rodzaju alkogeografii tego miasta. Jest nim na pewno „Kolejka” (punkt 10 w tej wieczornej grze, który niebawem wypadnie z gry, czyli zostanie zamknięty, kurwa, kurwa), jako miejsce na krótkie rozejrzenie się i ogrzanie, po to by skierować się w następne miejsce, które chyba jest obecnie najbardziej przystępną patologią, czyli do „Galeonu” (punkt 11). Potem niestety następuje punkt 12 czyli „Tunel” - to naprawdę spadówa, drama, dno, ale masochistycznie zaglądam w to miejsce, w którym generalnie spędziłem sporo czasu i straciłem sporo zdrowia. To przy okazji w tym miejscu przypomina mi się ostatnio czytany artykuł, o tym, że za picie alkoholu wniesionego do lokalu, gdzie sprzedają alkohol, grozi kara grzywny do 5000 PLN, więc te wszystkie zaprzeszłe historie z piciem pod stołem w Cockney’u, Tunelu, Pałacyku Zielińskiego czy innych miejscówkach, spowodowały, że jestem normalnym przestępcą – mam nadzieję, że w tym przypadku przedawnienie działa dość żwawo. Dramat.

    No i co po stacji 12? Ano, odkrywam np. połączenia wychodzące do kolegi, który wyemigrował do Azji, ale nie wiem po co, może w trosce o to, czy oni mają tam co pić. Natomiast rano, na bolesnym zmęczeniu poalkoholowym poczytuję „Czułego barbarzyńcę” Hrabala, gdzie są przepiękne historie z Vladimirem Boudnikiem, z ich geografią pijacką, z ich hospodami, barami, restauracjami, podróżami między tymi miejscami, rozmowami i to jest tak naprawdę cios mentalny, gdy porównuję swój marny świat doznań do tego niesamowitego świata literackiego. I to jest punkt 13 i na nim zamykam taki tam wieczór, w którym jak zwykle przegrałem z alkoholem. Oczywiście do następnej rozgrywki, która nastąpi kiedyś tam.

1 komentarz:

  1. Świetnie, że zdobyłeś się na stworzenie kieleckiej alkotopografii, bardzo to potrzebne tym bardziej w sytuacji, gdy jak widać kolejne takie miejsca niestety wyparowują z mapy. Natomiast nie zadręczałbym się niepotrzebnymi porównaniami : po pierwsze nie ta skala, punktem odniesienia powinny tu być miasta o porównywalnej wielkości, jaki Ołomuniec czy tym podobne. Poza tym nie należy mylić fikcji literackiej z rzeczywistością a sam Hrabal mawiał, że pierwsza jest ''doskonalsza i prawdziwsza'' niż druga, stąd choć przyznaję nie znam dobrze jego pisarstwa wątpię aby było w nim miejsce na skwaśniały odór piwnych rzygowin, zapchane sracze, osaczających pisarza donosicieli czechosłowackiej bezpieki itd. Jak mawiają jego biografowie i znawcy twórczości facet był mistrzem kamuflażu, by nie ulec czarnej rozpaczy estetyzował wszechobecną beznadzieję [ cóż, każdy orze jak może ] a ponieważ czynił to znakomicie cześć i chwała mu za to. Dzięki też za rekomendację THCulture, przesłuchałem trochę ich nagrań dostępnych w sieci i przyznaję zacna rzecz.

    OdpowiedzUsuń